Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Category Archives: Życie mniej codzienne

Chwile magiczne

Są takie chwile, które potrafią sprawić, że cała dalsza część dnia jest już pozytywna. Do takich mogę śmiało zaliczyć zdarzenie sprzed kilkudziesięciu minut.

Przeglądałem sobie właśnie relację z podróży po Azji (która później stała się podróżą dookoła świata) Szymona Kochańskiego, gdy mój telefon zgłosił mi, że dostałem właśnie SMS. Numer nieznany, do tego o kodzie kraju +886, ale wiadomość po polsku. Tajwan! Napisał do mnie mój nauczyciel, który przez ostatnie 5 lat uczył mnie fizyki i przygotowywał w tym czasie do konkursu fizycznego w gimnazjum, a także świetnie napisanej matury, w obu przypadkach za darmo, po godzinach pracy. Niektórym ludziom nie jestem w stanie wystarczająco się odwdzięczyć.

Nie jest to pierwszy SMS, jaki w życiu dostałem z Azji – w bodajże 2006 albo 2007 roku z Chin napisał do mnie Marcin. Dziwne to uczucie, gdy ktoś, kogo zna się realnie, pisze z drugiego końca świata. Dziwne, ale zdecydowanie pozytywne.

Już czas.

Jeszcze nie minął rok od ostatniego wpisu. Blog przez długi czas był jednak kompletnie porzucony, po prostu zniknąłem, zajmując się maturalnymi bzdurkami, rekrutacją na studia, a następnie całkowitym lenistwem. Ostatnio napisał do mnie Marcin z pytaniem, co dalej z moim blogiem. Zastanawiałem się akurat nad zakupem domeny i otworzeniem sobie znowu prywatnego bloga, tym razem pod jakimś kuszącym, świetnie brzmiącym adresem, najlepiej z końcówką .pl. Czasu mam aktualnie dużo, więc i na porządne rozmyślania się znajdzie. Wtedy przypomniało mi się, że przecież… jednego bloga już mam, a lepszego raczej nie będę w stanie prowadzić.

Tak więc, wróciłem. Czy u mnie dużo się zmieniło? Jeśli komukolwiek chciało się przez te wszystkie miesiące obserwować mojego blipa, zapewne zdążył zauważyć, że w tym czasie zdążyłem:

  • Zdać maturę (100% z fizyki rozszerzonej)
  • Dostać się na studia z pierwszego miejsca na wstępnej liście – informatyka, Politechnika Gdańska
  • Zdać egzamin na prawo jazdy za drugim razem
  • Napisać z Marcinem i Moniką jeszcze jedną grę na Pyweeku
  • Odebrać stację radiową z Korei Północnej – Voice of Korea
  • Wysłać kolejnych parędziesiąt pocztówek w Postcrossingu
  • Zapisać się po raz pierwszy na wolontariat na tczewskim festiwalu artystycznym „Zdarzenia”
  • Pójść na 3 koncerty (Coma, TSA i Festiwal Ciechowskiego)
  • …i zapewne wiele innych rzeczy, które mogą być interesujące, a zapomniałem o nich tym razem.

Powyższa lista jest mniej więcej skrótem ostatniego roku z mojego życia. O niemal każdej z nich postaram się napisać w osobnym poście w najbliższych dniach. W końcu mam jeszcze niemal miesiąc wolnego czasu…

Właśnie, dziwnie mi, gdy wiem, że za niecałą godzinę jest pierwszy września, a ja nie idę na mszę do tczewskiej Fary na 9 rano. Koniec z edukacją w tczewskim Katoliku, koniec czegoś, co trwało niemal 6 lat. 27 września zaczyna się nowa przygoda. A jutro… wstanę, gdy się wyśpię. Bez budzika, bez stresu. Mam w końcu jeszcze 4 tygodnie wakacji.

EDIT: Piękny dzień wybrałem sobie na reaktywację. Właśnie mi się przypomniało, że dziś jest Blog Day. Trochę już późno na polecanie jakichś blogów, więc w tym roku ich nie będzie, jak i w poprzednich.

CN-78324

Jakiś czas temu, inspirowany wpisem na wykop.pl, trafiłem na stronę o nazwie Postcrossing. Jak ją dobrze opisuje dział informacyjny, celem jej jest otrzymywanie pocztówek z całego świata.

Dość interesujący dla mnie okazał się system, zgodnie z którym za wysłaną i zarejestrowaną pocztówkę do wylosowanej przeze mnie osoby miałem otrzymać pocztówkę od kogoś zupełnie innego, być może z drugiego końca świata. Zorientowałem się więc, ile kosztuje wysłanie pocztówki z Polski (2,40 zł do Europy, Rosji i Izraela, 2,50 zł reszta świata), a następnie wylosowałem mój pierwszy adres.

Okazało się, że miałem napisać do niejakiej Janet, lat 38, zamieszkałej w stanie Minnesota w Stanach. Przygotowałem więc ładną pocztóweczkę z moim miastem, przykleiłem znaczki, napisałem coś od siebie, wysłałem. Spodziewałem się, że dotrze w ciągu dwóch tygodni.

Tymczasem, po miesiącu nadal nic się nie działo. Co jakiś czas zaglądałem na profil tej osoby, logowała się co jakiś czas, dostała nawet swoje pierwsze pocztówki, ale jakoś moja dotrzeć nie mogła. Spróbowałem więc jeszcze raz – po 35 dniach wysłałem kolejną pocztówkę do niej, podejrzewając, że tamta mogła się gdzieś zagubić.

Już po tygodniu moja cierpliwość się wyczerpała. Wylosowałem kolejny adres, licząc na to, że tym razem będzie bliżej. I rzeczywiście – natrafiłem na 19-latkę z Finlandii. Kolejne miłe słowa z Polski, kolejna pocztówka z widoczkami z mojego miasta.

19 maja, jak wielokrotnie w ciągu każdego dnia, zalogowałem się na konto pocztowe. Tym razem pojawiła się wiadomość od Postcrossing.com. Moja pocztówka do Finlandii dotarła – w 10 dni. Wiedziałem, że teraz zostałem przez kogoś wylosowany. Byłem ciekaw, skąd dotrze do mnie pocztówka. Miałem nadzieję na jakiś kraj azjatycki lub USA, ale intuicja podpowiadała mi, że dostanę przesyłkę najdalej z Niemiec.

Dzień później wylosowałem też kolejny adres – znowu w Finlandii (na Finlandię i USA najłatwiej natrafić, najwięcej użytkowników), tym razem 30-letnia pielęgniarka z miasta z największym w kraju lotniskiem. Już czułem się uzależniony. To mocno wciąga.

Aż w końcu, 2 dni temu, do mojej skrzynki pocztowej trafiła wyczekiwana od dwóch miesięcy pocztówka.

CN-78324-F

Z tyłu pocztówki napis „CN-78324”, mój adres, kilka zdań po angielsku, trzy znaczki, i czerwony stempelek „PAR AVION”. Zgodnie z przewidywaniami, na mojej twarzy pojawił się uśmiech. Dostałem pocztówkę z Chin.

Tego samego dnia wylosowałem kolejny adres – tym razem w stanie Ohio w USA. Pierwszy raz wylosowałem adres, który został objęty usługą Google Street View, i mogłem zobaczyć skrzynkę pocztową, gdzie najprawdopodobniej trafi pocztówka. Ile będzie podróżowała? Nie wiem. Wysyłam jutro. Wczoraj kupiłem w sklepie od razu trzy kartki, by móc losować kolejne adresy. To naprawdę uzależnia. Wciąganąłem w Postcrossing już 6 znajomych, a zapewne na tym się nie skończy.

A wysłana na samym początku do USA pocztówka jeszcze nie dotarła…

15 kwietnia 2009 r.

Dnia pięknego dzisiejszego kończę osiemnaście lat.

Kompletnie nie wyglądam ani nie czuję się pełnoletni, dorosły, a już tym bardziej dojrzały. I tak ma być!

Lotniczy gość

Godzina 16:45. Siedzę sobie przed komputerem, nic szczególnie ciekawego nie robię.

Nagle słychać szum. To samolot przelatuje nad Tczewem. Biorąc pod uwagę, że trwają obchody 25 rocznicy przyznania Wałęsie Nobla, szybko włączam radar.piopawlu.net, by zobaczyć, jaki samolot właśnie nade mną przelatuje. Miałem dobre przeczucie – rejestracja nietutejsza. Odczytuję HZ-MF2, strony ze zdjęciami samolotów natychmiast pokazują mi wszystkie potrzebne informacje.

To przelatuje Boeing 737 z Arabii Saudyjskiej, należący – wg różnych źródeł – albo do Ministerstwa Finansów i Gospodarki, albo do pałacu królewskiego. Czy to leci król Abdullah, czy może jakiś jego wysoki urzędnik? Nieważne, i tak niecodzienny gość nad tczewskim niebem. Widział miasto? Niespecjalnie, mgła dość szczelnie dzisiaj okrywa wszystko.

Nie jest to pierwsza sytuacja, gdy w okolicy pojawiają się ważne osoby. W trakcie wizyt papieża Jana Pawła II, dość często śmigłowce z nim przelatywały w pobliżu. Podczas wizyty na Wybrzeżu prezydenta George’a Busha, kilkadziesiąt minut przed lądowaniem Air Force One, biało-czerwone śmigłowce minęły moje osiedle z prędkością przelotową na niezbyt dużej wysokości.

UPDATE:

W czasie obrad po raz pierwszy przyznana zostanie Nagroda Lecha Wałęsy. Za zasługi m.in. na rzecz dialogu międzyreligijnego otrzyma ją król Arabii Saudyjskiej Abdullah Bin Abdulazi Al Saud. Wyróżnienie, w formie ozdobnej plakiety, dyplomu oraz czeku na 100 tys. euro, w imieniu króla Arabii Saudyjskiej, odbierze jego syn.


za fakty.interia.pl

Juvenes Translatores

Jakiś czas temu zostałem poinformowany, że dopisano mnie (bez mojej wiedzy) do listy uczestników konkursu z angielskiego. Pomyślałem sobie, konkurs jak konkurs, wystartować można, tym bardziej, że zadanie miało być nietypowe – dotyczyć tłumaczenia tekstu.

Wczoraj zostałem poinformowany, że konkurs odbędzie się w czwartek. Dostaliśmy też informację, jak to ma wyglądać dokładnie. Dostaniemy tekst źródłowy, i mamy go jak najlepiej przetłumaczyć – nie w sposób dosłowny, ale by jak najlepiej oddać oryginał. Możemy korzystać z własnych słowników, a także wszelkich innych pomocy naukowych w formie papierowej. Dwie godziny czasu.

Dzisiaj dostaliśmy karteczki z krótką informacją, że konkurs Juvenes Translatores odbędzie się dnia jutrzejszego, o godzinie takiej i takiej, w sali nr 13.

Wpisuję w google „Juvenes Translatores”, i co widzę? Stronę konkursu, z której dowiaduję się, że biorę udział w konkursie, który jest tylko dla mojego rocznika, i odbywa się w wylosowanych szkołach z całej Unii Europejskiej. Konkretnie, około 2000-2500 uczniów, używających dowolnych kombinacji 23 języków urzędowych Unii Europejskiej. Z naszego wspaniałego kraju – 54 szkoły, w tym III LO z Gdyni, a także moje liceum. Cóż, doborowe towarzystwo. Szans na zostanie laureatem i wyjazd na rozdanie z nagród do Brukseli zbytnio nie mam, ale zawsze dostanę certyfikat uczestnictwa. Może być ciekawie.