Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Wrzesień 2012

Byłem dziś na Gryfie

Wpadłem dzisiaj z tatą na mecz tczewskiej drużyny piłkarskiej – Gryfa 2009 Tczew. Spadkowicz z III ligi grał dzisiaj z jednym ze średniaków ligowych – GKS Przodkowo. Poszedłem po części, żeby zobaczyć, co się zmieniło na ulicy Elżbiety od czasu, gdy grała tam Unia Tczew.

Płyta boiska została minimalnie poszerzona, a operator i dziennikarz lokalnej telewizji Tetka zostali wyposażeni w daszek, chroniący ich przed deszczem.

Kibice zespołu gości zostali przeniesieni w inne miejsce, gdzie stworzono im klatkę. Oczywiście, na mecze IV ligi kibice z takiego np. Przodkowa zbyt chętnie się nie fatygują, a na fanów drużyny z Gdańska albo Gdyni klatka byłaby zbyt mała.

Trochę historii – w Tczewie od wielu lat istniały dwa kluby piłkarskie – Wisła i Unia Tczew. Każdy z nich miał swoich fanów (a sympatia do któregoś z tczewskich klubów wiązała się z sympatią do ich trójmiejskich pobratymców – odpowiednio Arki Gdynia i Lechii Gdańsk), którzy nie przepadali za sobą nawzajem. Obie drużyny grały różnie, lecz zazwyczaj nie dzieliła ich więcej niż jedna klasa rozgrywkowa. Przykładowo, gdy pierwszy raz szedłem na mecz, Unia grała w III lidze, a Wisła w IV. Teraz, gdy mówi się, że jakiś klub gra w IV lidze, to znaczy, że na tamte warunki gra w piątej, bo polska druga liga została przemianowana na pierwszą i tak dalej w dół.

W 2009 roku postanowiono o połączeniu dla oszczędności dwóch tczewskich klubów, tworząc twór o nazwie Gryf 2009 Tczew. Efekt? Powstała drużyna, która obecnie spadła z III do IV ligi i od której odwrócili się kibice zarówno Wisły, jak i Unii. Obecnie na mecze Gryfa przychodzą głównie emeryci, którzy zawsze są ekspertami ds. każdego zagrania biegających po boisku, a także dziewczyny i wannabe dziewczyny piłkarzy. Na stadion przy ul. Elżbiety przychodzi mniej ludzi, niż przychodziło na mecze szóstoligowej Subkovii Subkowy, gdy ta walczyła o awans do wyższej klasy rozgrywkowej.

Są oczywiście tego plusy – chodzenie na mecze Gryfa stało się kompletnie bezstresowe. Nie ma się po prostu czego bać – osoby, które jakkolwiek mogłyby być zagrożeniem kompletnie straciły zainteresowanie chodzeniem na mecze piłkarskie w Tczewie. Chyba, że akurat w Tczewie grają rezerwy Lechii.

A jak wygląda gra drużyny, która po spadku z III ligi nie zmieniła zbytnio składu? Zadziwiająco kiepsko. Po kilku dość przyzwoitych akcjach na początku pierwszej połowy po boisku przechadzał się tylko marazm. Co było dość oczywiste, Gryf stracił bramkę.

Druga połowa była niewiele lepsza. Udało się jednak wyrównać na 1:1.

Radość była krótka, bo niedługo zajęło piłkarzom Gryfa stracenie dwóch kolejnych bramek. Fakt, nagle wstąpiła w nich potem energia, udało się nawet strzelić jeden gol, ale mecz zakończył się wynikiem 2:3.

Po pięciu kolejkach Gryf ma 4 punkty i w tabeli zajmuje 14. miejsce na 18 drużyn. Wszystko wskazuje na to, że i w tym sezonie może mieć miejsce spadek i najlepsza tczewska drużyna może już za rok znajdować się na szóstym poziomie polskiej hierarchii rozgrywek. Poziomów w województwie pomorskim razem jest osiem.

Węgier odczarowanie

W poprzednie wakacje dwa razy przejeżdżałem przez Węgry.

Za pierwszym razem, jadąc na Bałkany, z Budapesztu zapamiętałem głównie Cygankę, która wrzeszczała coś do mnie na stacji Nyugati. Wieczór skończyliśmy w Szegedzie, gdzie resztkami sił i ostatnim tramwajem dotarliśmy do campingu, na którego szyldzie zobaczyliśmy napis zárva. Dalsza część nocy to pięciokilometrowy spacer z ciężkim bagażem i namiotem w kształcie tarczy z powrotem na dworzec, godzina koczowania pod dworcem (na Węgrzech również wymyślono „przerwę techniczną” w środku nocy) i w końcu kilkugodzinna drzemka na dworcu. Po drodze na dworzec zostaliśmy też zaczepieni przez trzy panny wracające z imprezy, które znały świetnie angielski – potrafiły w nim powiedzieć aż touch my body.

Niecałe dwa tygodnie później, w drodze powrotnej wylądowaliśmy o 18 w Budapeszcie. Po odczekaniu 80 numerków (system taki, jak na pocztach) na stacji Keleti pani przy kasie nie miała dla nas dobrych wieści. Nie było już żadnych biletów na nocny pociąg do Warszawy. Były za to na poranny – o 7 rano. Stwierdziliśmy wtedy, że zaoszczędzimy na noclegu i wybierzemy się na nocne zwiedzanie miasta, po czym prześpimy się na stacji Keleti. Jak ustaliliśmy, tak zrobiliśmy. Po drodze dwukrotnie oferowano nam marihuanę, raz wdzięki niezbyt dobrze wyglądającej pani (razem z marihuaną) i dwa razy piwo. Na koniec jakże przemiłego pobytu w mieście zamówiłem w jednej z budek dworcowych herbatę, starając się wypowiedzieć tea po węgiersku (nie jest trudno, w sumie dokładnie tak samo, jak w polskim), zostałem ochrzaniony po angielsku, że nawet dzień dobry nie powiem. Nie ma co się dziwić, że nie zapamiętałem Węgier zbyt dobrze.

Na te wakacje razem z Kasią ustaliliśmy, że gdzieś polecimy samolotem. Korzystając ze Skyscannera i serwisów pozwalających na rezerwowanie noclegów szybko ustaliliśmy, gdzie możemy polecieć i przeżyć w ramach ustalonego budżetu. Po intensywnych dyskusjach i oglądaniu różnych miejsc zwyciężył Budapeszt. Pojawiła się świetna okazja do odczarowania Węgier.

Nie będę opisywał całego wyjazdu, bo świetnie zrobiła to już Kasia. Muszę jednak przyznać, że choć nadal nie jest to moje ulubione miejsce na Ziemi, to po tym wyjeździe Budapeszt zyskał dużo w moich oczach.


Mówiłem już, że uwielbiam latać?

Mam jeszcze parę szczegółów i przemyśleń odnośnie wyjazdu, którymi chcę się podzielić.

Airbnb

Podczas tego wyjazdu w Budapeszcie przetestowaliśmy nocowanie w mieszkaniu wynajętym przez Airbnb. Jest to serwis, który pozwala na wynajęcie pokoju lub mieszkania od lokalnych mieszkańców, służący jednocześnie za pośrednika, zabezpieczającego całą transakcję (i pobierającego dodatkowo 10% prowizji ;)). Znaleźliśmy tam tanią kawalerkę w dość dobrej lokalizacji – w dzielnicy Kőbánya, do której dojeżdżają autobusy linii 200E z lotniska i w której kończy swój bieg trzecia linia metra. Wygląda na to, że przy tego typu wyjazdach jest to bardzo dobra alternatywa – dostaliśmy całe funkcjonalne mieszkanie w cenie, w której w tym mieście można dostać co najwyżej pokój dwuosobowy w którymś z podrzędnych hosteli na górze Gellerta. Tymczasem tutaj było więcej przestrzeni, był aneks kuchenny i łazienka. Na korytarzu (zamykanym na klucz) ktoś powyklejał zdjęcia zwierząt.

Blok, w którym znajdowało się mieszkanie, jest częścią sporego blokowiska, co ma zarówno wady, jak i zalety. Ja jednak widziałem przede wszystkim te drugie, może dlatego, że sam na podobnym mieszkam. Z pewnością za komfortowe można jednak uznać chociażby to, że supermarkety (Lidl i Penny Markt) mieściły się w odległości 3 minut piechotą. Nie było też zbyt głośno, okolica wydawała się dość spokojna. A z okna poza blokami czasami widać też było startujące/lądujące samoloty.

Największym minusem tego mieszkania był jednak brak internetu. Za to w centrum handlowym KÖKI, koło stacji metra Kőbánya-Kispest było darmowe, bardzo dobrze działające wifi.

Latanie z Modlina

W połowie lipca otwarto lotnisko w Modlinie. To z niego znalazły się tanie bilety do Budapesztu – przelot w obie strony kosztował nas po 116 zł na osobę, a dało się też i taniej.

  • Jak tam najlepiej dotrzeć z Pomorza?

To zależy przede wszystkim od tego, czy ma się jeszcze zniżki studenckie. Jeśli tak, najsensowniej jest pojechać TLK do Nasielska (z Tczewa 27 zł z rezerwacją miejsc, z Gdańska ~31 zł), tam przesiąść się na pociąg Kolei Mazowieckich (16 minut jazdy, 3,15 zł), stamtąd z kolei autobus lotniskowy do portu lotniczego (około 10 minut, 4 zł, jeżdżą co 15 minut). Alternatywą jest też dojazd do Modlina z użyciem Przewozów Regionalnych i Kolei Mazowieckich (przesiadki w Iławie, Działdowie), ale czasowo zajmuje to nieco dłużej.

Bez zniżek studenckich rozwiązaniem może być przejazd do Gdańska, stamtąd Polskibus (którym zresztą wracaliśmy), dojazd nim do dworca Centralnego albo Gdańskiego i stamtąd bilet lotniskowy do Modlina – pociąg + autobus na lotnisko 12 zł.

  • Na ile wcześniej przyjechać?

My mieliśmy ponad 3,5h zapasu, ale spokojnie wystarczy być na lotnisku na 1,5h przed godziną wylotu. Nie wiem, czy to specyfika lotniska czy linii lotniczych (było podobnie zarówno w Modlinie, jak i w Budapeszcie), ale już na godzinę przed wylotem obsługa zaczęła sprawdzać bilety i ustawiać kolejkę do samolotu. Ważne jednak może być to, że Budapeszt jest znacznie większym lotniskiem i kolejki do kontroli bezpieczeństwa były naprawdę długie (za to bardzo szybko obsługiwane). W Modlinie zostaliśmy nawet wypuszczeni na płytę lotniska jeszcze zanim nasz samolot dotarł na stanowisko.

Po wylądowaniu w Budapeszcie czekała nas jeszcze długa droga do terminalu. Podobnie było w drodze powrotnej w drugą stronę. Takie są uroki tanich linii lotniczych na dużych lotniskach. Za to nad lotniskiem właśnie zachodziło słońce, co budowało pozytywne odczucie zaczynającej się właśnie przygody.

Ryanair jest, jaki jest. Chociaż bawią mnie próby sprzedawania zdrapek na pokładzie i fanfary, które uruchamiane są przy lądowaniu na czas, to nadal zachowany jest specjalny klimat lotu samolotem i do tego można natrafić na bardzo tanie bilety. To jest dla mnie w tej chwili najważniejsze.

  • Jak było z obłożeniem?

Lot do Budapesztu był wypełniony jedynie mniej więcej w połowie. Powrotny lot był całkowicie pełen. Możliwe, że dlatego, że wracaliśmy w niedzielę, a sporo ludzi korzysta z tanich lotów na weekendowe wypady do Budapesztu.

  • Czy w Modlinie coś zjem?

Na lotnisku w tej chwili z tym bardzo słabo. Jest otwarta jedna kawiarnia z kanapkami i są automaty z jedzeniem i piciem, ale lepiej zjeść coś ciepłego po drodze. My zajrzeliśmy do Pizza di Cantina, gdzie ceny pizzy zbliżały się do warszawskich, ale była smaczna. Jakieś 10 minut piechotą od przystanku kolejowego w Modlinie.

  • A na lotnisku w Budapeszcie?

Po kontroli bezpieczeństwa można podjechać piętro wyżej do KFC albo Burger Kinga. Ceny chyba normalne, a nie lotniskowe. Co jednak interesujące, Stripsy w węgierskim KFC smakują wyraźnie inaczej. Ciekawe, z czego to wynika…

W tej chwili po moim biurku pałęta się kilka pomarańczowych biletów jednorazowych budapesztańskiej komunikacji miejskiej. Leży też opakowanie cukierków stamtąd i kilka innych drobiazgów. Każdy taki wyjazd buduje sobie specjalne miejsce w mojej pamięci, a takie małe elementy tamtego świata zostają w moim, tak jak serbska flaga na tablicy korkowej. Każda podróż to dla mnie kolejna nowa cząstka, którą integruję w swój świat. Lubię podróżować.