Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Październik 2008

Posadź drzewko

Dzisiaj wpis dość niewielki, zachęcający.

W 2006 roku firma Tetra Pak zainicjowała akcję ekologiczną „Posadź drzewo dobrym zakupem”, dzięki której na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego posadzono 100 000 nowych drzew. W ramach akcji w 2006 roku przeprowadzony został także konkurs plastyczny pod nazwą „Lasy Naszej Klasy”.

W 2007 roku kontynuowaliśmy działania sadząc drzewa na terenie Kampinoskiego Parku Narodowego, Parku Narodowego Gór Stołowych oraz wspierając działania Arboretum – muzeum drzewa – w Ojcowskim Parku Narodowym. Do dzisiaj posadziliśmy w Polsce ponad 245 000 drzew!

W 2008 roku zamierzaliśmy posadzić 70 000 drzew. Cel, przy bardzo aktywnym poparciu Internautów, zrealizowany został już wiosną! Nowe drzewka rosną w Kampinosie oraz w Wielkopolskim i Bieszczadzkim Parku Narodowym.

Postanowiliśmy wznowić akcję w edycji jesiennej aby w 2008 posadzić w sumie 100 000 nowych drzew. Zachęcamy do zasadzenia wirtualnego drzewka, którego odpowiednik rósł będzie w Parku Narodowym Gór Stołowych. Na tych, którzy jesienią aktywnie włączą się w akcję sadzenia drzew czekają atrakcyjne nagrody! Szczegóły poznacie na stronie Konkursowej.

za posadzdrzewo.pl

Tak więc, 100 tysięcy drzew już ma zostać posadzone. Jeśli chcesz jakoś jeszcze włączyć się w akcję, możesz albo poczekać do przyszłego roku na kolejną serię drzewek, albo poklikać na już istniejące. Parę mogę nawet polecić ;]

Nie ufać netowym przypominaczom

Jakoś nie mogę opierać się chyba na internetowych przypominaczach. Kiedyś używałem eksperymentalnego Remembr, teraz używam Remember The Milk. O ile jako dodatek do Gmaila jest świetny, tak gorzej jest już z Jabberem. Bot Jabberowy początkowo działał, ale w pewnym momencie przestał, a ja nawet nie zauważyłem kiedy. Po tygodniu zorientowałem się, że mam pełno przestarzałych zadań, szczęśliwie o niczym ważnym nie zapomniałem. Do dziś, kiedy przez brak bota online zapomniałem o programie, który chciałem obejrzeć. A włączam telewizor raz na kilka dni…

Zeszycik

Parę dni temu, dokonując typowych szkolnych działań (czyli zaczepiania rówieśników i rówieśniczek w celu np radosnego wygilgotania się nawzajem), usłyszałem „Nie szalej, bo dostaniesz krzyżyk w ich zeszyciku.”

Idąc dzisiaj do szkoły, miałem okazję porozmawiać z koleżanką z rocznika. Usłyszałem co najmniej ciekawą historię.

Jak się dowiedziałem, dwie koleżanki z klasy humanistycznej prowadziły zeszycik. W nim wpisywały na bieżąco wydarzenia szkolne z ich perspektywy. Tworzyły też tabelkę z listą ludzi, i zaznaczonymi na niej krzyżykami. Liczba krzyżyków była wprost proporcjonalna do ilości razy, gdy dana osoba wkurzyła jedną z autorek. Słyszałem o trzystronowych monologach, będącymi atakiem na inną osobę, a konkretniej mojego przyjaciela. Na pytanie, co o tym sądzę, stwierdziłem zgodnie z prawdą, że mnie to zbytnio nie obchodzi, jak chcą sobie pisać i przy tym być śmieszne (ostatnio taki zeszycik prowadziłem w drugiej klasie, ale podstawówki) to niech sobie piszą, ich sprawa. Jako, że do szkoły piechotą idzie się około dziesięciu minut, rozmowa trwała dalej. Po chwili dowiedziałem się, że zeszycik został im zabrany po kilku próbach, i obecnie znajduje się u jednej z koleżanek.

Koleżanka mądra jest, więc nie dość, że zeszycik przeczytała, to przygotowała dwie kserokopie całości. Dzięki brakowi matematyki (a mieliśmy pisać sprawdzian z całego zeszłego roku…) karteczki ze skserowaną zawartością zeszytu zdecydowanie zwiększyły swój zasięg.

Na początku mnie to nie interesowało, ot podniecają się tym, co jedna dziewczyna powypisywała sobie. Usłyszałem jednak fragmenty, wypowiadane na głos, zauważyłem z daleka rysuneczki i nie wytrzymałem. Wziąłem jedną z kartek i zacząłem czytać.

Ze zdziwieniem stwierdziłem, że mam tylko jeden krzyżyk, podczas gdy niektórzy nawet około dziesięciu. Nie znalazłem też w tekście żadnej wzmianki o mnie, mimo że z główną autorką się szczerze nie lubię. Aspekt personalny zostawię jednak w spokoju, bo nie to tutaj jest najważniejsze.

Sam w sobie tekst był świetny. Niesamowite, że w liceum autorka znalazła codziennie dość czasu, by napisać całkiem sporo tekstu, i to z sensem. Ma to pewnego rodzaju wartość komediową, momentami wybuchałem śmiechem. Rysunki też miały swój urok. Generalnie, strasznie przypominało mi to „Szalone życie Rudolfa”, którą to książkę czytałem jakiś rok temu, po tym, jak koleżanka stwierdziła, że to o mnie. Trochę cech wtedy w sobie znalazłem, to fakt. Tutaj, było dużo ciekawiej, bo opierało się to na rzeczywistych wydarzeniach – do tego wszystko to działo się w mojej, dość niewielkiej (około 50 osób) społeczności.

Właśnie wielkość tej społeczności powoduje, że wszyscy się znamy, a taki ładunek może wywołać dość spore wstrząsy. Nie, to nie czasy, żeby skończyło się walkami fizycznymi. Tutaj, szczególnie, że dotyczy to w dużej części dziewczyn, walka będzie odbywać się w sferze psychologicznej, i dla osobnika płci męskiej, takiego jak ja, będzie w dużej mierze niedostrzegalna i niezrozumiała.

Kolejną kwestią jest możliwe nielubienie się przez klasy. Jesteśmy jednym rocznikiem, mamy wspólnie lekcje, a w tej chwili może dojść do alienacji humanistycznej części naszego rocznika. Problem w tym, że oni sami są podzieleni. Zeszycik podobno był „klasowy”, a część nie miała do niego absolutnie żadnego dostępu, inni przejrzeli i nic nie wpisali, inni wpisali jedno zdanie. W rzeczywistości, odzwierciedla on spojrzenie na świat tylko jednej osoby. Ciekawe, kontrowersyjne, ale napisane tak, że wywołało dostatecznie duże efekty w naszej społeczności – taka bomba z opóźnionym zapłonem.

Jak tylko dostanę w moje łapska jakieś karteczki z zeszytu, wrzucę chociaż ciekawsze fragmenty ;]

Sopot

Pisałem wcześniej, że jeżdżę 3 razy w tygodniu do Sopotu. Więc, w tym tygodniu zakończyłem. Podsumowując, w Sopocie byłem 20 razy. Po co?

Mniej więcej w połowie sierpnia, zgodnie z tym, co podała pani przy rejestracji, pojechałem do Sopotu w celu porozmawiania sobie z panią doktor. Dawno w Sopocie nie byłem w tym celu, gdy byłem młodszy (7-12 lat) jeździłem do tego samego kompleksu na konsultacje związane z osteopenią i raczej drobnymi wadami postawy. Znalazłem się więc w Zakładzie Balneologii, gdzie przyjmowała p. doktor.

Zakład Balneologii
Nie, to nie jest w środku jakiegoś parku, a kilkadziesiąt metrów od molo. W tle widać „latarnię”, która jest częścią kompleksu – zobaczyć ją można na prawie każdym zdjęciu, na którym jest molo widziane od strony wody.

Przedstawiłem jej dotychczasową historię choroby, zdjęcia rentgenowskie (jak zwykle, zdjęcia na płycie CD nie zostały obejrzane – podobno sprzętu nie posiadają lekarze w poradniach. Tylko czemu lekarka miała ze sobą torbę na laptopa?). Efekt?

Zwykle nie zajmujemy się takimi przypadkami (wady postawy), ale mamy akurat wolne miejsca i robimy grupę skolioz dla dzieci, więc zapisuję ci 10 razy zajęcia indywidualne i 10 razy zajęcia grupowe.

Nic no, udałem się do pokoju planowania zabiegów i „zaplanowałem sobie”. Pielęgniarka, używająca jakiegoś tekstowego programu do planowania zajęć, automatycznie założyła, że dniami, w których będę ćwiczył, będą wtorek, środa i czwartek. Tam, gdzie były wolne miejsca, zapisywałem się na jak najpóźniejszą godzinę – miałem zacząć 26 sierpnia, a 20 zajęć oznaczało, że będzie to trwało do października, a druga liceum to nie jest chyba najlepszy moment na opuszczanie większości lekcji. I tak nie zawsze udało się zaplanować tak, jak chciałem. Szczególnie początek września był dziwny – trzy razy musiałem wychodzić ze szkoły o 12:00.

Po wyjściu ze szkoły, dwudziestominutowy chód sportowy na dworzec w Tczewie.

Dworzec w Tczewie - za tenk.fotolog.pl

Tam wsiadałem w pociąg – początkowo były to EN57 PKP Przewozy Regionalne, później EN57/EN71 Szybkiej Kolei Miejskiej.

EN57

Pociągi te były różnej relacji. Elbląg – Gdynia ; Bydgoszcz – Gdynia ; Laskowice Pomorskie – Gdynia ; w przypadku SKM był to Tczew – Wejherowo. Zawsze miałem na szczęście miejsce siedzące. Jadąc pociągiem, a trwało to od 45 (PKP PR przy odrobinie szczęscia) do 65 minut (rekord SKM – a przecież to kolejka przyspieszona, tzw Sprinter), zazwyczaj zdążyłem sobie coś zjeść, zrobić lekcje, poczytać lekturę, którą mieliśmy przeczytać (Quo Vadis), niekiedy nawet sprawdzić pocztę w telefonie (Samsung E250 + Opera Mini + Omnix Max z Ery). Po drodze mijałem dworzec Gdańsk Główny, słynną Stocznię Gdańską, i całkiem nowe centrum handlowe – Galerię Bałtycką (Gdańsk Wrzeszcz) – oś myślenia coraz większej grupy Pomorzan, a przy okazji główny kierunek pasażerów weekendowych. W momencie, gdy za oknem widać było sopocki hipodrom, pora była na spokojne zbieranie się do wyjścia – na stacji Sopot.

Stacja Sopot

Stacja całkiem przyjemna, ale jej budynek zupełnie nie pasuje do kurortu, na jaki Sopot kreuje CNN.

Teraz 10-minutowy marsz przez ulicę Bohaterów Monte Cassino (popularny Monciak) aż pod same molo. Przed końcem psikus – gdzieś zniknęła większość budek z goframi, bo budują nowe Centrum Sopotu. I stoją takie betonowe koszmarki.

Centrum Sopotu

Z tym że w tej chwili już dużo większe – mają ostateczny kształt, wyglądają trochę jak skorupa hotelu Ryugyong – naturalnie na dużo mniejszą skalę.

Wchodzę do Centrum Balneologii, siadam sobie w pięknej poczekalni, gdzie znajduje się automat z kawą, herbatą i czekoladą, a także niekiedy różne gazetki (raz znalazłem propagandę Świadków Jehowy – całkiem sprytne – najpierw 10 stron informacji o tym, jak dbać o serce, dopiero potem bełkot).

Poczekalnia Centrum Balneologii w Sopocie

Mniej więcej na 5 minut przed planowanym terminem zajęć wchodzę do sali, by przebrać się w szatni. Ćwiczenia trwają około pół godziny.

Sala ćwiczeń

Po ćwiczeniach z powrotem do domu. Przechodzę znowu przez Monciak, tym razem już spokojniej, zauważam zawsze tam siedzących meneli, a raz nawet spotykam Pana Witka, niestety, akurat nie grał swojej sztandarowej piosenki.

Dalej, obok empiku, widzę stary rower z walizką przyczepioną do siodełka. Na walizce napis „Cannabis House”. Tak, jest to drogowskaz do sklepu z gadżetami, a także dopalaczami. W samym środku Sopotu, tam gdzie najdroższe działki – tutaj chyba można śmiało powiedzieć, że to dość dwuznaczne. Na dworzec (jeżdżą średnio co 20-30 minut) i pociągiem do domu. Gdy miałem zajęcia grupowe, w domu byłem średnio o 19:05, dzięki ukochanemu PKP PR, którego pociąg Gdynia – Malbork jeździł średnio z 15-minutowym opóźnieniem. Za to, gdy już wsiadłem, w 44 minuty byłem w Tczewie. Szybki bieg na autobus komunikacji miejskiej i 20 minut później jestem w domu.

Co mi dały te ćwiczenia?

Ogólna sprawność nieco wzrosła, gdzieniegdzie nieco więcej masy mięśniowej, i jestem już w stanie wyprostowaną nogę w pozycji leżącej podnieść do kąta około 70 stopni od horyzontu. Więcej przemieszczam się też w pozycji wyprostowanej. Na początku było to 30-40. Więcej oddycham też lewym płucem, którego używałem dość rzadko, bo klatka piersiowa wklęsła nieco z tej strony, a ja oczywiście nie zdawałem sobie sprawy, że to jakoś wpływa na moje oddychanie i wytrzymałość. Do tego dałem radę sobie całkiem nieźle zorganizować czas – gdy mam go mniej, jakoś łatwiej się ze wszystkim wyrobić.

Ale po co to wszystko?

Po co mi, napisałem już wyżej. Po co WZR w Sopocie? By dostać za mnie kasę z NFZ. Tak by nic nie dostali za puste miejsce…

zdjęcia wzięte bezczelnie z Wikipedii i Google Grafika