Wracałem spokojnie autobusem tczewskiej komunikacji miejskiej, gdy nagle okazało się, że w środku znajduje się kontrola biletów. Dla mnie to żaden problem – jeżdżę przecież na miesięcznym. Pokazałem mój bilet i wróciłem do rozmyślań, gdy wyrwał mnie z nich głos kontrolerki: Czy jest tu ktoś, kto mówi po włosku albo angielsku? Oczywiście byłem ja. :)
Podszedlem więc i zapytałem o co chodzi, bo ja znam angielski. Kontrolerka wyjaśniła mi, że trzeba przetłumaczyć dwóm Włoszkom, że muszą zapłacić mandat, bo nie mają ważnego biletu. One pokazywały bilety, ale z innego przejazdu.
– What is the issue? Co za problem? – zapytałem.
Usłyszałem potok słów po włosku. Włoskiego ni w ząb nie rozumiem, więc zmieniłem pytanie.
– Do you speak any English? Czy choć trochę mówicie po angielsku?
– English? Little.
Kontrolerka poprosiła mnie, bym przekazał im, że potrzebują ich dokumentów, bo muszą wystawić mandat gotówkowy. Powiedziałem więc, że potrzebują ich imienia, nazwiska, danych, w odpowiedzi uzyskałem mieszaninę włoskiego i angielskiego, z której zrozumiałem tyle, że myślały, że jeden bilet jest na pięć przejazdów. Zacząłem więc negocjować z kontrolerką, by po prostu teraz zakupiły bilety na przejazd, udało mi się przekonać kontrolerkę. Poszedłem z tą rozumiejącą angielski do kierowcy, kupiłem bilety, oddałem kasę. Wszyscy byli zadowoleni. Przy wychodzeniu usłyszałem „Grazie.”
Jak się później dowiedziałem, zaraz po wyjściu z autobusu zaczęły trajkotać przez komórkę. Płynną polszczyzną :D „I wtedy podszedł taki smarkaty i zaczął tłumaczyć po angielsku” Miały szczęście, że natrafiły na kogoś, kto z nimi odegrał tą szopkę, bo kontrolerzy chcieli wołać policję i wypisywać mandat gotówkowy. Może by się wtedy przyznały, że znają polski. Co tam, niech mają, przy okazji poćwiczyłem angielski, a one oszczędziły parę stówek ;]