Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Czerwiec 2013

Fell in love with a city

Ostatnie 5 tygodni było szalone. Było w nich miejsce na 3 wyjazdy, z których żaden nie trwał dłużej niż dwie doby, a razem dały jakieś 2100 kilometrów, rozmowa o pracę najpierw Kasi, potem moja, dziesiątki telefonów, maili, oglądanie setek ogłoszeń, oglądanie mieszkań, wyrabianie sobie karty miejskiej, podejmowanie wielu decyzji, opuszczanie egzaminu tylko po to, by zdać go kilka dni później, całą przedsesję i sesję, pewnie już dziesiątki godzin spędzone na ogarnianiu map Google, jakdojade.pl, wspólne zamawianie pizzy na Pizzaportalu, zmiany terminów, największe pakowanie w życiu…

Jaki jest efekt tego wszystkiego?

Jutro razem z Kasią wyruszamy do Warszawy, gdzie spędzimy najbliższe 3 miesiące. Oboje wskakujemy w zupełnie inny tryb życia, z pracą 8 godzin dziennie 5 dni w tygodniu, mieszkaniem w kilkadziesiąt razy większym mieście, zakupami między innymi w sieci, o której istnieniu jeszcze tydzień temu nie miałem pojęcia

Realizujemy jednak razem coś, o czym mówiliśmy już w poprzednie wakacje. Spróbujemy życia w mieście, które urzekło nas poprzedniego lata. Zobaczymy, jak żyje się na własny rachunek.

Warszawo, nadchodzimy.

Najdłuższe wolne

Politechnika Gdańska zrobiła nam w tym roku piękny prezent. Dni wokół weekendu majowego zostały tak ładnie poustawiane jako wakacyjne, że aż dziewięć kolejnych dni było kompletnie wolnych od zajęć. Osiem z nich wykorzystaliśmy z Kasią na wyprawę do Świnoujścia. Plan był prosty – znaleźć pokój jak najbliżej morza i niemieckiej granicy i wypoczywać, korzystając z dobrodziejstw obydwu.

No, ale najpierw trzeba było do tego Świnoujścia dojechać. Najpierw 6 godzin w TLK, gdzie wykorzystaliśmy nową, fajną ofertę, co to się „wcześniej” nazywa (10% zniżki na bilety kupione przez internet na minimum tydzień przed przejazdem), potem trochę ponad godzina z odrobinę podejrzanym towarzystwem w poczekalni dworca w Szczecinie. Dalej – dwie godziny w osobówce do Świnoujścia, prom na drugą stronę miasta, autobus miejski i już niemal byliśmy na miejscu.

Pierwsze wrażenie? Kurczę, ładne to Świnoujście! Pierwszy raz też byłem w mieście po polskiej stronie, w którym tak wyraźnie widać było szyldy obcojęzyczne. Miasto wyraźnie korzysta z ruchu transgranicznego. Tylko sposób, w jaki handel przygraniczny jest zorganizowany, nie wystawia nam najlepszej laurki.


Obraz z Google Street View

Meleksy, zaprzęgi konne, blaszane budy z „Billige Zigaretten”, filmami zarówno normalnymi, jak i porno, muzyka z Heimatmelodie, tanie wursty, piwo, frytki z przyczepy, ubrania z Chin, zabawki z Chin… Ale przede wszystkim papierosy. Mnóstwo papierosów. Estetyka wschodnioeuropejskiego albo azjatyckiego bazaru.

Lokalizację mieliśmy perfekcyjną. Do Niemiec – 10 minut piechotą, cichymi, spokojnymi uliczkami. Do plaży – też 10 minut piechotą przez las. A i las bardzo przyjemny.

Z plaży z kolei można było spoglądać w stronę Niemiec, gdzie w odległości kilku kilometrów znajdowało się niemieckie trójmiasto – Ahlbeck, Heringsdorf i Bansin, trzy obecnie dzielnice miejscowości, która nazywa się Seebad Heringsdorf. Plażą w jej kierunku i z niej chodziło wielu turystów, ale mało kto jeszcze decydował się plażować. Moim zdaniem to był idealny termin na odwiedzenie Świnoujścia.

Było na tyle ciepło, że i poczytać na plaży się dało.

Jak wygląda granica od strony plaży? Ano tak. Ten drewniany pomost pozwala rowerom podjechać niemal na samą plażę. Bo Świnoujście miastem bardzo przyjaznym rowerem jest.

Tylko ścieżka po stronie niemieckiej i po stronie polskiej się nieco różni. Tutaj widok ze strony niemieckiej.

Już paręset metrów po polskiej stronie granicy możemy dowiedzieć się, co jest najważniejsze.

Granicę bezproblemowo pokonuje się pieszo. Zaraz za granicą po lewej stronie baraki policji, po prawej stronie zajazd „Zur Grenze”, reklamujący się hasłem „Ostatni niemiecki zajazd przed Moskwą”. Trochę dalej po lewej stronie jeszcze parę bud z ubraniami, wurstami i pojawia się mały, niepozorny przystanek lokalnej kolei UBB, która jeździ aż do Świnoujścia. Nam jednak najczęściej bliżej było do stacji Ahlbeck Grenze. Pociągi były ładne, bilet do Ahlbeck, Heringsdorfu i Bansinu kosztuje 2 euro, bilety kupuje się w pociągu u konduktorki, która przechodzi przez cały pociąg. Podobno nie ma zasady, przez które drzwi powinno się wsiadać, dwukrotnie wsiadaliśmy z przodu i za każdym z tych razów pani konduktor nie zdążyła dojść do nas na odcinku Ahlbeck Grenze – Ahlbeck.

Samo Ahlbeck jest dość sennym przygranicznym miastem. Niby są sklepy, jakieś restauracje, jest też to, co najważniejsze – supermarkety z wyborem słodyczy – ale czuje się atmosferę kurortu. Ludziom wyraźnie nigdzie się nie spieszy. Były miejsca takie, jak centralny placyk, gdzie można było usiąść na ławce z widokiem na morze.

Na plaży dostrzegłem coś, co dawniej widziałem na wielu zdjęciach z plaż Trójmiasta sprzed II Wojny Światowej. Kabiny wypoczynkowe! Oczywiście, były płatne – 2 euro za wypożyczenie.

W chyba każdej z miejscowości jest też molo. Dużo węższe niż sopockie, ale bezpłatne. Na molo restauracja, podobnie na tym w Heringsdorfie.

Mieliśmy jeszcze jeden cel w naszych wypadach do Niemiec. Chcieliśmy koniecznie zjeść w Niemczech jakiś obiad. Czy da się w cenach zbliżonych do polskich? Otóż się da i jest to nawet jadalne.

Bratwurst i porcja frytek – 2,80 euro. Fleischer-Grill, mniej więcej tutaj. Lokal niewielki i w Polsce raczej bym się w takim zjeść nie odważył, jeden stolik siedzący, trzy stojące. Porcja jednak całkiem przyzwoita i zaskakująco smaczna, choć Currywurst (+70 centów) dużo lepszy.

Z czym wróciliśmy z Niemiec (tym razem kupując bilet, na dworcu w Ahlbeck jest kasa, w której można go bezproblemowo kupić przed wejściem do pociągu)? To tylko moja kupka zakupów. Wyszło przyzwoicie, 6 z 8 rzeczy co najmniej dobre, jedynie napój sojowy i piwo były fatalne. Mogłem się jednak spodziewać, wybierając najtańsze dostępne smakowe piwo.

W tym roku pogoda idealnie dopasowała się do weekendu majowego. Było słonecznie, było ciepło, na tyle ciepło, że aż chciało się pobiegać po plaży, co zresztą zrobiłem. Przy okazji, zaledwie po paru tygodniach biegania mogłem już powiedzieć, że biegałem w dwóch krajach, bo i na drugą stronę granicy przebiegłem :D Co ciekawe, na plaży jedyną oznaką, że przekracza się granicę, jest jeden szyld po niemiecku, informujący, kto od tego miejsca zarządza plażą.

Wykorzystaliśmy więc najdłuższe wolne tego roku akademickiego najlepiej, jak się dało. Wypoczywaliśmy, poznawaliśmy nowe miejsca i smaki, obejrzeliśmy też mnóstwo odcinków amerykańskiego Masterchefa ;) Ale w końcu i w tym wyjeździe przyszedł czas na powrót do domu. Kolejność środków transportu ta sama, tylko odwrócona ;) Ale i znowu można było popłynąć promem.

Potem w Szczecinie tramwaj do fast-foodowej jadłodajni, dzięki chwilowej zmianie rozkładów jazdy, która od zwykłego rozkładu różniła się tylko kolorem tła i jedną małą informacją, dałem się zmylić i pierwszy raz od dawna na moment się zgubiłem.

Chociaż, były i tego plusy. Zobaczyliśmy trochę więcej Szczecina, niż było w planie, natrafiając po drodze na coś takiego.

Niewykluczone, że było to najdłuższe wolne na długi czas. Najdłuższe wolne, ale nie najdłuższy wyjazd ;)

Wskazówki dla potomnych:

  • W Ahlbeck najtańsze smaczne słodycze są w Netto, w pobliżu stacji kolejowej. Od stacji idzie się do głównej drogi i na lewo. Z kolei największy ich wybór i największy wybór gazet jest w Sky Markt, hipermarkecie w prawo, patrząc od strony dworca.
  • W Świnoujściu jest pizzeria, z której warto zamawiać. Wyśmienite są u nich wszystkie dania z kurczakiem i nie tylko one. Na dodatek darmowy dowóz, czy da się lepiej? A nazywają się Pizzeria Cech.
  • Niektóre produkty spożywcze i sporo chemii jest tańsze po niemieckiej stronie. Jeśli ma się ze sobą auto, albo chociaż większy plecak, opłacalnym może być wypad do Ahlbeck na zakupy.
  • Jeśli ktoś obawia się dworcowego kebabu, w Szczecinie najbliższy sieciowy fast-food to KFC przy Bramie Portowej – 3 przystanki tramwajem z dworca.