Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Październik 2012

Co robią studenci w toalecie?

W Gmachu Głównym najwyraźniej dostają ataków weny twórczej.

Orany, Mat na blogu pisze jak na blogu

W prognozach pogody już zapowiedzi przymrozków w nadchodzącym tygodniu, a ja się właśnie biorę za podsumowanie wakacji i początku roku akademickiego. Tak, to właściwy czas, zdecydowanie.

To były moje najbardziej produktywne wakacje. A wcale się tego nie spodziewałem.

Na samym ich początku wszystko zapowiadało, że z końcem czerwca pojadę na 6 tygodni na Słowację klepać stronki w PHP dla koszyckiej politechniki. No, może prawie wszystko – lokalny komitet IAESTE z Politechniki Gdańskiej przesłał na Słowację moją kandydaturę, byłem jedynym kandydatem na miejsce, spełniałem spokojnie wymagania, postawione w ogłoszeniu, wszystkie dokumenty przygotowałem na czas jakoś na początku kwietnia… pojawił się tylko jeden problem. Otóż, od końca lutego do 11 czerwca ze Słowacji nie przyszła absolutnie żadna wiadomość. Ani „o tak, chcemy twoich zdolności programistycznych!”, ani „dziękujemy, ale nie stać nas, by zapłacić te 280 euro brutto miesięcznie, które obiecaliśmy w ogłoszeniu za 37,5h pracy tygodniowo”, ani nawet „pocałuj nas w…”. Nie miałbym absolutnie żadnych pretensji, gdyby nie drobiazg w postaci kaucjo-opłaty, którą pobiera IAESTE za załatwienie praktyk. Jeśli na 2 tygodnie przed planowanym rozpoczęciem praktyk nie przychodzą żadne wiadomości, pieniądze są zwracane – z potrąceniem 100 zł. Ostatecznie więc zachcianka zrobienia praktyk za granicą kosztowała mnie 100 zł i kilkanaście godzin researchu na temat Koszyc (miałem mieszkać tylko 200 m od słynnego osiedla Lunik IX… :D).

Miałem jednak przeczucie, że to, jak długo trwa załatwianie tych praktyk oznacza, że miło byłoby zakręcić się za czymś innym. Wybrałem się więc na Trójmiejskie Targi Pracy (nie miałem daleko, odbywały się na moim wydziale) i wypełniłem nieco ankiet. Wypełniałem zwłaszcza tam, gdzie profil pracodawcy odpowiadał temu, gdzie chciałbym pracować. Pod koniec maja dostałem maila o rekrutacji na staż do jednego z moich „wymarzonych pracodawców”. Jedno szaleńcze pisanie aplikacji , kilka maili, parę rozmów telefonicznych i moją pierwszą rozmowę o pracę później zostałem tam przyjęty na trzy miesiące na stanowisko stażysty.

Mnóstwo się przez te trzy miesiące nauczyłem. I o tym, jak działa korporacja, i jak pisać duże programy, i o lotnictwie, a nawet o tym, jakie fatalną paszę serwują w jadłodajni na moim wydziale w porównaniu z żarciem dla pracowników korporacji, stołujących się w pobliskim lunch barze. W moim umyśle pojawiła się też całkiem nowa myśl, że jak mi jakiegoś programu albo skryptu brakuje i takiego szybko dostępnego nie ma, to najlepiej jest go po prostu samemu napisać. Sporo się dowiedziałem, ale i trochę dałem od siebie. Jednocześnie, udało się też w tym czasie zrealizować z Kasią świetne wyjazdy do Warszawy i Budapesztu.

Z końcem września, staż się skończył i po całych dwóch dniach wakacji i próbach ogarnięcia swoim umysłem szaleńczego planu zajęć z ETI, w którym połowa zajęć miała różne terminy do wyboru, wróciłem na ETI na tym razem już piąty semestr studiów. Od tego semestru zaczyna się podział na strumienie, ja jestem na strumieniu o jakże dumnej nazwie „Systemy”, którego kluczem doboru przedmiotów było chyba posiadanie słowa „System” w nazwie przedmiotu (4 z 6 przedmiotów specjalnościowych!). Czym się różnią Systemy od Aplikacji? Dobre pytanie. Może kiedyś będę umiał na nie odpowiedzieć, bo na razie ciężko znaleźć mi jakiekolwiek sensowne wyjaśnienie tego.

Ze wszystkich dotychczasowych semestrów, plan zajęć w tym ma najwięcej okienek i jest najbardziej rozchwiany. Żeby wiedzieć, które zajęcia mam w danym tygodniu, od razu wpisałem sobie wszystkie do kalendarza Google, bo nie sposób tego spamiętać. Mam też mnóstwo projektów realizowanych w grupach. Wszystko byłoby w tym super, bo praca dzieli się na parę osób, ale najpierw tę pracę trzeba jakoś sensownie podzielić, wtedy ustalić sposób komunikowania się, a jak się ustali maile to i tak trzeba pamiętać o tym, że nie wszyscy mają w telefonach powiadomienia dźwiękowe na przyjście wiadomości. Zarzuciłem się więc kalendarzami, taskami w Google Tasks, todo listami, zorganizowałem sobie nawet aplikację do zapisywania artykułów, których nie zdążyłem przeczytać, czyli wpadłem w manię organizowania wszystkiego, co tylko popadnie. Pomimo tego, ciągle mam czas na przeczytanie wiadomości w Google Readerze na okienku pomiędzy zajęciami, spacer, albo posiedzenie w Gmachu Głównym. A fajnie w nim jest, jak siedzę sobie na przykład w piwnicy i czekam.

I nawet to, że automaty z herbatą czasami zamiast herbaty podają mi gorącą wodę, nie psuje mi humoru.

Jednego mi w tej chwili zdecydowanie brakuje – aktywności fizycznej. Nie mogę wymyślić żadnego sensownego rozwiązania, jak uzyskać choćby śladowe ilości kondycji i robić coś regularnie. Chociaż, w telefonie już mam Endomondo.

Miałem więc wakacje – niewakacje, a teraz już trzy tygodnie roku akademickiego przefrunęły tak szybko, że nawet się nie zorientowałem, kiedy. Działo się sporo i gdzieś tam po głowie kołacze się myśl, że przez najbliższy rok też mnóstwo się wydarzy.