Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Lipiec 2013

Wieczór dla dorosłych

Parę (dokładniej 11) dni temu mieliśmy okazję być w Centrum Nauki Kopernik na wieczorze dla dorosłych. W aparacie zalegało mi kilka zdjęć z tego wydarzenia.

Pokaz w planetarium – chyba najciekawszy, na jakim dotąd byłem. Błędnik wariował, a niebo wyglądało realistycznie.

To gdzieś tak 1/4 tego, co steruje projektorem gwiazd. Na projektorze było logo japońskiej agencji kosmicznej.

Przed spektaklem Teatru Improwizowanego Klancyk w sali Teatru Wysokich Napięć.

Dwa tygodnie

Jak zauważyłem, bardzo szybko się przyzwyczajam. A było do czego.

Całe mieszkanie zdaje się być z innej epoki. Niektóre meble są chyba z okresu międzywojennego, a na półce leży „Ogniem i mieczem” z 1939 r., wydane przez Zakład Narodowy imienia Ossolińskich we Lwowie. Nie mam też nieograniczonego dostępu do internetu – do czasu, aż doczekam się karty z Aero2, na zmianę korzystamy z jednego modemu 3G od Play. Prędkość takiego łącza mi nie przeszkadza, bo niewiele różni się od tego, co miałem w domu, ale limity transferu są, więc nie ma mowy o słuchaniu muzyki ze Spotify. Spędzam 40 godzin tygodniowo w pracy, ale dojazd w obie strony już nie zajmuje mi ponad 3 godzin, a jedynie 45 minut. Na początku nie było paru tak oczywistych rzeczy jak choćby kosz na śmieci, nadal też nie mamy żadnej patelni. Gazowy piekarnik zapalany zapałką ostatnio widziałem jakieś 10 lat temu. Telewizji jakoś specjalnie chętnie dotąd nie oglądałem i nadal tak jest, ale teraz wybór mam tylko pomiędzy kanałami naziemnej telewizji cyfrowej, a i one nie cały czas działają idealnie, bo antenka pokojowa nie jest najlepiej działającym urządzeniem.

Wiele rzeczy jest więc zupełnie innych. Zacząłem jednak więcej czytać, co bardzo mi się podoba. Obawiałem się, że bez możliwości czytania w pociągach po drodze na uczelnię moje czytelnictwo kompletnie zaniknie. Próbuję też nowych rzeczy i na nowe sposoby odkrywam stare, na przykład znam już dwa lokale, które serwują świetne Ćevapcici. Jestem też oczarowany wyborem piw w marketach w pobliżu. Jeśli chodzi o domowe obowiązki, choć nie zawsze się chce, czuję, że nie mam z nimi żadnego problemu. Już po paru dniach czułem się tu całkowicie naturalnie.

Tym, co najbardziej oczarowuje mnie w Warszawie, jest olbrzymi wybór. Gdy chcemy zamowić coś do domu, na samym Pizzaportalu mamy około trzydziestu lokali, dostarczających jedzenie do naszego mieszkania. Awaria tramwaju na Służewcu, gdy musiałem dojechać do Śródmieścia? Mogłem wsiąść w autobus, podjechać do stacji metra i dalej pojechać metrem albo cofnąć się do przystanku SKM i wsiąść w pociąg, jadący prosto na Dworzec Centralny, wszystko w ramach mojej karty miejskiej, na którą zresztą też mogłem zakodować kartę biblioteczną do wszystkich bibliotek Mokotowa. Kino? Żaden problem, w promieniu 20 minut komunikacją miejską mam 3 kina sieciowe i kino Iluzjon. Zakupy spożywcze? Maksymalnie 7 minut piechotą (posortowane względem długości spaceru): ABC, kiosk z pieczywem i kanapkami, Lewiatan, budka z pysznymi warzywami i owocami, bliżej nieokreślony spożywczy, Mokpol, Groszek. W niemal każdym z nich ciekawe produkty charakterystyczne dla miejsca. Większe supermarkety też są i da się do nich dotrzeć w rozsądnym czasie.


Najbliżej do ABC.

Mieszkamy na Mokotowie, w dość leciwym wieżowcu. Plusami mieszkania z pewnością są cena (za dwupokojowe mieszkanie płacimy kwotę podobną do ceny wynajmu kawalerki w Trójmieście), świetna lokalizacja (5-6 minut zarówno do stacji metra, jak i przystanku tramwajowego na Służewiec/Śródmieście), cicha, zielona okolica. Większość minusów opisałem już parę akapitów wyżej, prócz nich jedyne, co rzuca się jeszcze w oczy to ciekawe rozwiązania instalacji zarówno hydraulicznej, jak i elektrycznej.

Swoje ścieżki w Warszawie tworzymy na kilka sposobów. Po pierwsze, odwiedzamy interesujące nas przybytki, tak trafiliśmy do biblioteki na Sadybie, CH Arkadia (bo o odpowiedniej porze był w kinie film, który nas interesował), CH Wola Park, gdzie z kolei chcieliśmy odwiedzić trzeci z czterech oddziałów Yogen Früz (a przy okazji odkryliśmy, że oferta Auchan najlepiej nam odpowiada ze wszystkich hipermarketów), czy Halę Mirowską (ciekawy bazar, na którym tanio dostałem kilka artykułów codziennego użytku, wracając z badania wstępnego do pracy). Przy okazji odkryliśmy też, że w Bageterie Boulevard, choć mieszanki smakowe są bardzo specyficzne, da się zjeść ciekawe rzeczy, takie jak na przykład Patatas. Przy okazji czasem natykamy się na stoiska, na których zbierane są podpisy do referendum w sprawie odwołania Hanny Gronkiewicz-Waltz.


Jeszcze Sopot i odwiedzimy wszystkie polskie oddziały Yogen Früz ;)

Po drugie, kolejną ciekawą dla mnie metodą poznawania miasta jest bieganie – gdy biegnę, odnajduję nowe miejsca, takie, które nawet i mogłem zobaczyć z pokładu tramwaju, ale o ich istnieniu nie zdawałem sobie sprawy. Dzięki bieganiu mam też wrażenie, że miasto łączy mi się w całość, bo na własnych nogach przemierzam kolejne jego odcinki. Podobnie jest ze spacerami.

Dwa tygodnie w Warszawie za mną. Dużo nowych wrażeń, ludzi i miejsc, ale jeszcze więcej przede mną. Jedno wiem na pewno – coraz bardziej utwierdzam się w przekonaniu, że lubię duże miasta.