Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Listopad 2007

Potter, książki i życie bez internetu

Obejrzałem dzisiaj do końca piątą część filmu „Harry Potter i Zakon Feniksa”. Co w związku z tym? Wydawałoby się, że nic. Film w miarę przyjemny, ale główną rzeczą, która sprawiła, że w ogóle chciałem go obejrzeć, to tematyka, związana z serią książek, która jest jedną z moich ulubionych. Ze zdziwieniem stwierdziłem, że po tym filmie również towarzyszy mi coś dla mnie dziwnego, a zarazem przyjemnego. Nie jestem w stanie zdefiniować co to jest, mam wrażenie, że jakiś rodzaj uczucia, odczucia, coś, co sprawia, że czuję się inaczej niż zwykle, nie wiem jak to nazwać – spełniony? Na swój sposób zaspokojony?
To samo odczuwam po przeczytaniu niektórych książek, mam tu pewne podejrzenia, że najczęściej tych, w których w pewien sposób jestem w stanie identyfikować się z bohaterem. Tak, na swój sposób przeżywałem radość, gdy Harry’emu zaczynało się udawać najpierw z Cho, potem z Ginny, podobnie było, gdy Rudolf z książki „Szalone życie Rudolfa” Joanny Fabickiej znalazł swoją sarenkę (Zuzię bodajże?), może dlatego, że byłem w stanie wczuć się w życie tych postaci? Co ciekawe, podobne odczucia miałem przy oglądaniu „Truman Show”, „K-Pax”, „Pięknego umysłu” i jeszcze kilku książkach. Skąd to się bierze, skąd bierze się ta ciekawa siła ożywiająca od czasu do czasu moje życie?
Co ciekawe, dziś po obejrzeniu filmu miałem wybitną ochotę posłuchać HIM. Zbiegło się to z padnięciem internetu, dlatego nikt mi nie przeszkadzał, i mimo że internet jakieś 10 minut temu wrócił, to nadal niespecjalnie ktokolwiek mi przeszkadza. Zastanawiam się, jak to byłoby, gdybym zupełnie nie posiadał łącza internetowego, albo korzystał w tej chwili z cudownego komputera w stylu OLPC, którego systemu obraz ostatnio uruchamiałem przez emulator na moim komputerze, bądź też demona szybkości w postaci Pentium 166 (Mhz, nie model :D), z 16 MB RAM-u? Z pewnością miałbym więcej czasu dla siebie, na rozwijanie moich pomysłów, czy pisanie takich postów jak ten. Z drugiej strony, utraciłbym główny sposób kontaktu z moimi znajomymi, przyjaciółmi. Z pewnością nie poznałbym przynajmniej kilku ciekawych osób, miałbym też inne zainteresowania. Miałoby to jednak również jakiś sens. Każde życie ma sens. Tylko trzeba go znaleźć.

Czego to ja nie słucham… :)

Wg tej strony:

  • 70,0219027628 % tego, co słucham, to rock;
  • 37,740031175 % to metal (wielotagowość… :))

To jeszcze rozumiem, ale teraz przejdźmy do ciekawostek.

– 2,99976762037 % to pop;
– 2,68723845753 % jest otagowane „emo”, tuż obok jest „christian rock” :) ;
– 0,868421198383 % to dance;
– goth i techno obok siebie, około 0,41 %;
– 0,124670103209 % jest otagowane „lebanese”;
– 0,0828287672007 % jest otagowane „sexy”;
– 0,0623350516047 % otagowane „fucking awesome”;
– 0,0341561926601 % otagowane „gay”;
– 0,0204937155961 % „boybands”;
– 0,0179320011465 % „not emo” – w porównaniu z tagiem „emo” przegrywa potężnie ;D ;
– 0,01707809633 % „good shit”;
– 0,011954667431 % „sexual”.

Tak więc ciekawie jest :)

Bawię się Trainz.

Zakupiłem ostatnio za 19,99 zł nieco starszą już grę, Trainz Railroad Simulator 2004. Z pomocą znajomego wybrałem sobie trasę, którą zachciało mi się stworzyć w Geodecie, bardzo przyjemnej funkcji pozwalającej na tworzenie sobie tras. Pościągałem co się dało z www.trainz.pl i zacząłem tworzyć. Pierwsze efekty, czyli początek trasy Szymankowo – Nowy Dwór Gdański, a dokładniej odcinek między Marynowami a Nowym Dworem Gdańskim można sobie obejrzeć na moim profilu picasaweb. Tam też są podpisy, które dokładnie wyjaśniają o co chodzi :) Nie jest to szczyt kunsztu, a jedynie słabiutka mapka na własny użytek, dlatego nie staram się by odwzorowywała rzeczywistość, ani była szczególnie piękna, bo komputer z windowsem mam średni (1,15 Ghz procek, 400 MB ramu, karta graficzna bodajże 32 MB) i zwyczajnie tnie lekko na trasach typu Kartuzy – Somonino.

Złomiarz / Lubię Czyżykowo.

Dnia dzisiejszego przeniosłem z dwoma osobami 17 kg żelaza (najprawdopodobniej) do skupu oddalonego o 2 km, a to wszystko podczas lekcji wf-u. Jak do tego doszło? Otóż szkoła zakupiła nowy budynek, na którego poddaszu prowadzone są prace remontowe, których ostatecznego efektu jeszcze nie jestem w stanie pojąć. Niemniej, dyrygujący pracami Pan Rysiu (szkolny woźny/konserwator) kazał niećwiczącym wyrzucić nieco metalowych szyn (nie mylić z kolejowymi) na śmietnik. Dzięki kreatywności jednego z nich, trójka osobników (w tym ja) udała się za zgodą nauczyciela z nimi do skupu złomu, oddalonego o 500 m od szkoły. Niestety, skup był zamknięty i zaistniała koniecznośc przeniesienia ich do następnego. Śnieg zawiewał, deszcz padał, było zimno, ale donieśliśmy. Skup numer 2, jak nazwę go tutaj, bo nie znam się specjalnie na tym, był położony przy torach kolejowych, w obrębie kompleksu dworca kolejowego i okolic. Na ostatnich dwustu metrach trasy mogliśmy obserwować pociąg osobowy, którego podróżni z zaciekawieniem obserwowali nas. Pomachałbym, ale niestety miałem obie ręce zajęte. Ciekawie to musiało wyglądać, trzech nastolatków niesie pełno metalowych prętów do skupu w środku dnia, częściowo przemoczeni, bądź też, jak w moim wypadku, ubrudzeni od wiadra, w którym niosłem „ładunek”. Nie powinno jednak robić to większej różnicy przez większość trasy, którą się poruszaliśmy, jako że szkoła położona jest w części miasta, w której takie sytuacje wydają się całkiem normalne.

Poznałem dzięki temu dziś coś dla mnie nowego, też na swój sposób ciekawego. A efekt? 7,50 zł za 17 kg, czyli po 2,50 na osobę. Opłacało się?

Jadąc dzisiaj ze szkoły w kierunku może tym samym, ale z pewnością przeciwnym zwrocie, stwierdziłem, że jazda autobusem na osiedle Czyżykowem się zwące jest może krótsza, ale z pewnością ciekawsza. Zaraz po zajęciu miejsca w autobusie ujrzała mnie w nim stojąca na zewnątrz znajoma, która zaczęła pokazywać na mnie palcem i śmiać się do swoich znajomych. Odwróciłem uprzejmie głowę, by nie dostarczać jej powodów do niekontrolowanego ćwiczenia mięśni brzucha, a autobus, inny zresztą niż na trasie przez Suchostrzygi, gdzie jeżdżą prawie same Mercedesy i Volvo (3 lub 4, obie z Dworca przez Suchostrzygi na Czyżykowo), bo tym razem jechałem bodajże Jelczem (trasa nr 8, prowadząca też z Dworca, też na Czyżykowo, też przejeżdżająca przez Stare Miasto, ale wcześniej jeszcze przez Nowe Miasto, zamiast nieco dłużej przez Suchostrzygi, toteż mniej uczęszczana, jako że Suchostrzygi stanowią 1/3 całej ludności Tczewa, tak to jest z blokowiskami). Siedzi się praktycznie tak samo wygodnie, więc dużej różnicy nie ma, może poza tym, że hałas większy i jakość podróży też nieco, ale przejeżdża się przez zupełnie inne tereny. Nie bloki, a kamienice, później szpital, cmentarz, fabryka Eaton, domki, Lidl (to akurat na obu trasach), potem niemalże jednakowe domy wielorodzinne, różniące się tylko kolorem, które podobno powstały w latach 40. w czasie okupacji niemieckiej albo i wcześniej, w jednym z nich zresztą mieszkałem, a teraz mieszka moja babcia, do której właśnie jechałem. Spokojniej, mimo że na Czyżykowie trzy wiodące grupy społeczne które zdążyłem zaobserwować to:
a) kibole
b) emeryci
c) menele.
Mimo wszystko, to właśnie Suchostrzygi są uznawane za najniebezpieczniejsze osiedle, co może tłumaczyć to, że średnio parę razy w tygodniu słyszę okrzyki „Arka Gdynia” w pobliżu bloku. Gdy zaś przyjeżdżam na Czyżykowo, to dojazd na Stare Miasto i z niego jest cudowny (praktycznie co 2 minuty jakiś autobus, na Suchostrzygi co 8), samochodów jeździ mniej, ma się wrażenie, jakby przyjechało się do jakiegoś odrębnego miasteczka. Co z tego, że jedyny sklep z ubraniami to lumpeks, co z tego, że większość spożywczych utrzymuje się z gałęzi monopolowej, co z tego, że są tu raptem 2 kioski i salon prasowy w księgarence, która z książek się nie utrzymała, więc dorzuciła gazety, zabawki, papeterię i artykuły biurowe. Co z tego, że moja babcia nie ma łącza internetowego, a nawet komputera (kiedyś był jeden z moich dawniejszych komputerów, który po zamianie mieszkań był używany tylko przeze mnie, ale wywieźliśmy go), a w telewizorze ma tylko 19 kanałów, w tym z muzycznych Vivę Polska, a z informacyjnych BBC World i TVP Info (lubię, ale mimo wszystko w ostatnim czasie wolę tvn24 :)) Tam jest jakoś inaczej, miło, spokojnie, a może to po prostu moje wspomnienia z dzieciństwa biorą górę.

Aha, i jeszcze jedno. Kupiłem ten kurs rosyjskiego z Gazety Wyborczej. Może się czegoś nauczę :)