Od jakiegoś czasu męczył mnie taki drań, co to się travel bug nazywa. Łaził za mną i podszeptywał.
– No pojedź gdzieś, pojedź.
Wredna z niego bestia, to i w końcu mu uległem. Gdy zobaczyłem, że LOT w Szalonej Środzie oferował kilka wschodnioeuropejsko-bałkańskich kierunków, w tym Mołdawię za 399 zł w obie strony, puściłem SMS do znajomego, który natychmiast zapalił się do pomysłu. Jeden spontaniczny zakup później zostałem posiadaczem biletów na dni 5 i 7 czerwca na trasie Warszawa – Kiszyniów. Do zestawu były jeszcze potrzebne bilety na Pendolino. Bardzo przydatne jest przypomnienie na 30 dni przed odjazdem, by kupić bilety – to najwcześniej, jak da się je dorwać, a wtedy bilet studencki kosztuje 24 zł. W Warszawie byliśmy o 8:30, co jest wystarczającym zapasem jeśli chodzi o transfer i odprawę na Okęciu.
Z Dworca Centralnego są dwa dobre sposoby na dostanie się na lotnisko:
- Pociąg – na lotnisko jeżdżą pociągi SKM i Kolei Mazowieckich, w obu honorowane są bilety warszawskiego ZTM (z tym że w KM trzeba pójść do kierownika pociągu, by „skasował” bilet). Podróż trwa około 20-25 minut, więc potrzebny jest bilet jednorazowy przesiadkowy ważny 75 minut – 4,40 normalny, 2,20 ulgowy. Niektóre pociągi jadą z Centralnego, inne ze Śródmieścia (połączony z Centralnym, ale ok. 10 minut piechotą)
- Autobus 175 odjeżdża sprzed Dworca Centralnego. Bez korków droga trwa 22 minuty. Cena ta sama co w przypadku pociągu, bilety też.
My wybraliśmy pociąg i wysiedliśmy na podziemnym peronie, z którego bezpośredni korytarz prowadzi do terminalu. Zaraz przy wyjściu z korytarza są od niedawna dwa McDonaldy z całkowicie normalnymi cenami. Odprawy na Okęciu są piętro wyżej i w przypadku LOT-u najpierw podchodzi się do któregoś z kiosków samodzielnej odprawy, by wydrukować sobie papierek pełniący funkcję karty pokładowej, a następnie do stanowiska odprawy, by tam zostawić bagaż.
Razem z otwarciem świeżo wyremontowanej części terminala lotniskowego, otwarto też taras widokowy. Wejście do niego jest spoza budynku, z lewej strony. Zdecydowanie nie polecam schodów w ciepłe dni, chyba że ktoś lubi spacer cztery piętra w dół w bardzo słabo wentylowanej klatce schodowej bez klimatyzacji. Sam taras jest bezpłatny i przyjemny.
Kontrola bezpieczeństwa jest prowadzona w dość standardowy sposób, choć załapałem się chyba pierwszy raz na przegląd absolutnie całej zawartości plecaka. Jako że lecimy poza strefę Schengen, po niej jeszcze kontrola paszportowa i można już czekać na samolot.
Na trasie do Kiszyniowa latają Bombardiery DHC-8-400, które są samolotami turbośmigłowymi i mieszczą na pokładzie 78 pasażerów. Do niedawna te samoloty należały do EuroLOT, teraz zostały przejęte przez spółkę-matkę (podobnie jak samo połączenie do Kiszyniowa). Zapewne wpływ na to mógł mieć trwający długi weekend, ale na pokładzie do Mołdawii leciało tylko ok. 30 osób.
W samym przelocie wyróżniało się tylko parę rzeczy. Jedno to oczywiście darmowy poczęstunek, którego na pokładzie tanich linii się nie uświadczy ;)
Kolejna kwestia – przy podchodzeniu do lądowania nieźle trzęsło. Swój wpływ na to oczywiście miał wiatr, ale myślę, że i rozmiar samolotu, porównując z A320 czy B737. Do tego samoloty turbośmigłowe to dużo wyższy poziom hałasu – na tyle, że części komunikatów załogi po prostu nie dało się zrozumieć.
Mniej więcej w rozkładowym czasie wylądowaliśmy w Kiszyniowie. Budynek terminala jest właśnie rozbudowywany, więc nie cała powierzchnia jest dostępna. Autobus, który podjechał po nas do samolotu bardzo przypominał tczewskie pojazdy Meteora.
Jednej rzeczy na miejscu nie ogarnęliśmy – zaraz po wyjściu z samolotu część osób podchodziła do obsługi naziemnej, by odebrać od nich bagaż, który jak się okazało, był bagażem podręcznym włożonym do luku. Przez to na moment opóźniliśmy autobus lotniskowy, bo myśleliśmy, że też musimy odebrać nasz w ten sposób. Okazało się jednak, że bagaż rejestrowany powędrował w normalny sposób do terminala.
Jeszcze tylko kontrola paszportowa, dokonana przez niespecjalnie uśmiechniętą celniczkę i odtąd mogę mówić, że byłem w trzynastu krajach. A może już czternastu? Odnośnie tego można dyskutować, ale o tym w następnych częściach.
Tymczasem jeśli chcecie zobaczyć zdjęcia, które jak japoński turysta strzelałem wszystkiemu, co było poniżej mnie i wyglądało jak rzeka, miasto lub przejście graniczne podczas lotu, polecam album na Imgurze. Tam też zapraszam tych, którym nie chce się czekać na kolejną część :)
52.167237
20.967891