Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Marzec 2008

Jedziemy, zestaw okrojony, a w prima aprilis Cejrowski

Od ostatniego posta odbywały się próby do Troi, a także szkolnej drogi krzyżowej, którą organizował nasz rocznik. Powodowało to pewne problemy, jako że ciężko znaleźć czas na próby. Ostatecznie, dzisiaj odbyła się próba generalna. Przyszedłem na nią dopiero w połowie, jako że pisałem Kangura (jakoś dziwnym trafem ostatnio matematyka leży mi zdecydowanie bardziej niż fizyka). Pierwsze, czego dowiedziałem się po wejściu, to informacja, że zagramy tylko Odyseusza. „Inna polonistka z naszej szkoły”, która zajęła się koordynacją części artystycznej naszego wyjazdu stwierdziła, że nie ma sensu wystawiać czegoś, co nam szczególnie nie idzie, i skupimy się na tym, co daje nam radość, przyjemność. Oznacza to tyle, że cała moja rola będzie się składać z wyjścia na scenę w spódniczce, wypowiedzenia dwóch zdań i zrobienia kilku głupich min – czyli coś, co wychodzi mi bezproblemowo.

Wyjeżdżamy jutro, o… czwartej nad ranem, czyli za 11 godzin. Na szczęście, dyrektor szkoły załatwił dość spory autobus, za który my jako uczniowie płacić nie musimy, a będziemy mogli nawet się położyć i dospać (po 2 siedzenia na osobę). Oznacza to, że śmiało możemy robić sobie jeszcze dziś wieczorną klasową sesję Counter – Strike (dziwnym trafem, gdy pobrałem sobie Countera i zacząłem grać, to okazało się, że prawie pół klasy posiada/pobrało sobie, znalazł się serwer i gramy sobie co wieczór :)).

Pierwszego kwietnia zaś w Tczewie pojawi się Wojciech Cejrowski, kontrowersyjny showman i podróżnik. Spotkanie organizuje moja szkoła, we współpracy z lokalnym centrum kultury, pierwotnie chcieli zaprosić go bezpośrednio do szkoły, ale cóż – okazało się, że organizacja spotkania kosztuje zbyt dużo, dlatego zaproszono go do dużej sali Tczewskiego Centrum Kultury. Bilety były dostępne również w sekretariacie mojej szkoły, więc w dniu, w którym miały zostać dostarczone, kręciłem się na każdej przerwie wokół sekretariatu. W końcu dotarły, i byłem jednym z pierwszych, którym udało się kupić bilet. Mam miejsce w drugim rzędzie ;] Co prawda tego dnia oznacza to, że wyjdę z domu o 7, a wrócę przed 19, ale wydaje mi się, że warto.

Gdy przywódcy nie ma, ludzie się buntują

Jakiś czas temu miejsce w mojej szkole miał Konkurs Mitologiczny, na którym jedną z konkurencji dla każdej z klas było przygotowanie scenki z mitologii. Dzięki pomysłowości i pewnemu zgraniu klasy udało się przygotować całkiem przyjemną scenkę, za którą otrzymaliśmy 9/9 punktów z danej konkurencji. Był to Odyseusz w wersji nowoczesnej, bardzo fajnie zrobiony. W jury konkursu była inna polonistka z naszej szkoły, która zajmuje się przygotowywaniem szkolnych przedstawień teatralnych (o tematyce zazwyczaj profilaktycznej, grałem już w jednej takiej scence, o czym pisałem wcześniej). Stwierdziła, że zbliża się miejski przegląd małych form teatralnych (który miał być pod znakiem kabaretu), na który nas wysłała. Tam również wystawiliśmy Odyseusza, było świetnie.

Wygraliśmy ten przegląd. W jury znajdowali się aktorzy z, o ile dobrze pamiętam, Teatru Nowego w Poznaniu, którzy stwierdzili, że zapraszają wszystkie zespoły z top 3 do udziału w przeglądzie kabaretów, który miał odbyć się w ich mieście. Nasz klasowy gospodarz, zwany później przywódcą, który był głównym motorem napędowym całego przedsięwzięcia, a także głównym twórcą scenki, rozmawiał po nim z jednym z członków jury, i przekazał mu swój numer telefonu.

Długo nikt nie dzwonił. W końcu telefon przywódcy zadzwonił. Rozpoczęły się przygotowania do wyjazdu do Poznania. Pojawiły się jednak pierwsze kłopoty. Jak wynikało z rozmów, najpierw tajemniczy pan organizator myślał, że jesteśmy szkołą, która zajęła miejsce drugie i miała wielce symboliczną scenkę o tym jak obsypanie mąką zabija. (w rzeczywistości najprawdopodobniej chodziło o ulotność życia) Był najprawdopodobniej nieco zawiedziony tym, że jednak jesteśmy tą pierwszą ekipą, bo to że byliśmy bezkompromisowi, momentami lekko bezczelni, no i bez kompleksów ma jednak swoje minusy – w koncu nasze przedstawienie znajduje sie w typowym zakresie kabaretów. To niekoniecznie musi się podobać, bo nie jest na pewno wysmakowane, wyszukane.

Nagle okazało się, że teatr z Poznania wycofał się z organizacji tej imprezy. Nie zmieniało to faktu, że mieliśmy i nadal mamy jechać do Wielkopolski, z tym, że grać mamy nie w teatrze, tylko w… zwykłym gimnazjum w Tarnowie Podgórnym. To nie robi mi żadnej różnicy, prócz tego że przynajmniej kilka spraw będzie musiało zwyczajnie wyglądać zupełnie inaczej. Prawda jednak, to nie jest teatr, tylko zwykłe przedstawienie dla uczniów „jakiegośtam gimnazjum, których w ogóle nie będzie to obchodziło”. Zmniejszyła się też kwota, którą miał dopłacić pan organizator, na szczęście szkoła dofinansowała autokar i nie będzie trzeba nic płacić za transport tam.

Przywódca wymyślił, że nie ma sensu telepać się 350 km tylko i wyłącznie z 15-minutową scenką, więc wymyślił, że damy tam prawdziwy teatr. Przygotował więc scenariusz Troi – która jak wiadomo była przed Odyseją, i chce połączyć te dwie scenki. Pierwsza jednak nie ma zbyt wiele wspólnego z kabaretem, to po prostu „teatr”.

W tym miejscu pojawiły się problemy. Po pierwsze, jako klasa mamy 37 lekcji w tygodniu, w różnych godzinach, ze względu na podział na grupy językowe. Do tego, niektórzy mają zajęcia dodatkowe, a innym po prostu nie chce wstawać się w poniedziałek o 6 by dojechać do oddalonego o 25-40 km miasta ze szkołą i ćwiczyć scenki, kiedy można przyjechać do szkoły na dziesiątą.

To dałoby się przetrwać, pojawił się jednak kolejny problem – motywacja. Okazuje się, że duża część ludzi była napędzana jeszcze przez to, że myśleli, że w tym Tarnowie Podgórnym grać będziemy w teatrze. Widocznie albo przywódca akurat im nie tłumaczył, jak sytuacja wygląda na miejscu (nie pamiętam czy to robił, bo zwyczajnie to jeden z moich przyjaciół i jak to zwykle z przyjaciółmi bywa, ze mną rozmawia więcej), albo nie słuchali, co całkiem możliwe, bo moja klasa jest o profilu bardziej kabaretowym niż matematyczno-fizycznym. Nie ma tam nawet porządnej sceny, do tego widowni najprawdopodobniej nie będzie obchodziło to, że przejechaliśmy kilkaset kilometrów specjalnie dla nich, i to dla nich były te próby do scenki, która w ogóle nam nie wychodzi, a ma zostać zagrana za 2,5 tygodnia.

Dzisiaj przywódcy, razem z dużą grupą chłopaków, nie było, z powodu turnieju siatkarskiego, w którym przegraliśmy zresztą co się tylko dało. Lekcje, ze względu na niewielką frekwencję, były więc luźniejsze, to i znalazło się miejsce na wyjaśnienie przeze mnie, jak sytuacja wygląda na miejscu. Zdziwiłem się, że ludzie tego nie wiedzieli, ale najwyraźniej to ich lekko zaszokowało. Wzbudziło to atmosferę pewnego rodzaju buntu, sytuacja wygląda kiepsko.

Jutrzejszy dzień mógł być trudny – przywódca będzie szukał czasu na próby, a duża część klasy nie ma zamiaru nic robić, skoro sytuacja wygląda tak a nie inaczej, i nie widzą większego sensu w wyjeździe. Postanowiłem więc napisać mu, że sytuacja jest ciężka, i zamiast robić próbę na godzinie wychowawczej w piątek, lepiej dobrze przedyskutować ten wyjazd. Jechać w takich warunkach nie ma po co, albo wyjaśnimy sobie niedomówienia, albo zwyczajnie nic nie wypali. Na siłę nie można nic robić, ale przydałby się tu ktoś, kto spojrzy na to z perspektywy nieco innej niż najbardziej zaangażowane strony. Ktoś, kto postara się dać wypowiedzieć się obu stronom…

Ha, żeby napisać tego posta zrezygnowałem dzisiaj z gry w Counter-Strike, co było moim natychmiastowym uzależnieniem od kiedy tylko mam tą grę, czyli od dwóch dni. Zwyczajnie to uznałem za ważniejsze.

Nigdy nie było

Wchodząc do wieżowca w centrum miasta musiał zdjąć słuchawki. W końcu był już u celu swojej krótkiej podróży, centrali firmy, która w ostatnim czasie robiła w mieście furorę. Gdy dowiedział się, jaki cel postawił przed nim naczelny, musiał wziąć ze sobą odtwarzacz mp3, jakoś trzeba było zagłuszyć myśli, szczególnie, że miał być uprzejmy, miły, próbować dowiedzieć się jak najwięcej, ale w sposób nieinwazyjny, nie miał szukać na siłę uchybień w tym pięknym planie, który roztaczał przed mieszkańcami miasta dyrektor firmy, która w trzy miesiące od założenia była już w stanie zakupić ten trzydziestopiętrowy szklany wieżowiec na wyłączność. Duży kapitał w połączeniu z pomysłem, który musi dać olbrzymie pieniądze zrobiły swoje.

Ich nigdy, nigdy nie było, nigdy nie było, nigdy nie było, miłości nigdy nie było, nas nie było.

Na końcu długiego, wysokiego holu powieszone były kryształowe litery, oświetlone w taki sposób, że zdawały się mienić wszystkimi kolorami tęczy. Napis głosił: „Teraz twoja kolej na dziecko. NewKidsCompany, spółka z siedzibą w City.”. Tuż pod nim znajdował się szklany panel, który okazał się być wyświetlaczem, służącym do kontaktu z sekretarkami, które znajdowały się na innym piętrze. No tak, przecież trzeba odhumanizować co się da, zapłacić i mieć co się chce.

Urocza komputerowa twarz sekretarki pokazała się na ekranie. „Czym mogę służyć?” zapytała w nieczułej, elektronicznej manierze. Miał wrażenie, jakby cofnął się w czasie o kilkadziesiąt lat, do czasów, w których nikomu nie zależało na tym, by dobrze obsłużyć klienta, który był traktowany jako zło konieczne. „Jestem umówiony z prezesem. Kirk Darren, gazeta CityVois”. CityVois była jedną z trzech najpopularniejszych gazet w City. Dwie pozostałe to CityVoice i CityVoyse. Wszystkie trzy dziwnym trafem należały do jednego właściciela, nawet układ stron i logo miały podobne. Przeciętny mieszkaniec City nie wiedział, że są to trzy odrębne gazety. „Proszę wsiąść do windy nr 66, za chwilę znajdzie się pan na 30 piętrze”. Wsiadł.

Po wyjściu z windy zobaczył biurko, przy którym siedział spokojnie niezbyt wielki, lekko przygarbiony, straszliwie chudy człowieczek. „Witam, nazywam się Mat Xopolis, jestem prezesem NewKidsCompany.” Na pierwszy rzut oka robił pozytywne wrażenie, był miły, zaproponował nawet wypicie wspólnej herbaty. Kirk niewiele później pamiętał z rozmowy, miał wrażenie, jakby ktoś zaprogramował go tak, by zrobił tylko notatki, ułożył to w składne zdania i zapomniał. Jedna wypowiedź nie była jednak w stanie ulecieć z jego pamięci.

„Ależ to naturalne. Miłości nigdy nie było. To przeżytek, którym można było zachwycać się w dawnych czasach, i to jeśli ktoś był na tyle głupi, by uwierzyć, że ten nagły wzrost produkcji hormonów rzeczywiście cokolwiek znaczy. Jesteśmy wszyscy w takim samym stopniu śmiertelni, możemy za to w coraz większym stopniu wpływać na to, jak wyglądamy, jacy są nasi potomkowie. Dzięki naszym wspaniałym odkryciom, niepotrzebna już jest ta iluzja miłości. Wszystko da się zrobić bez jakiegokolwiek stosunku, ba, nie trzeba nawet być żadnej konkretnej płci. Każdy może wychować własne dziecko, na dobrego, samodzielnego konsumenta.”

Po wyjściu z budynku znowu założył słuchawki na uszy. W ciągu pół godziny przestał czuć, przestał w świadomości burzyć się przeciwko temu, co powiedział ten człowiek. Może po prostu tylko on był pieprzonym romantykiem, ostatnim na tej ziemi? Może był po prostu na swój sposób przestarzały, upośledzony, niepasujący do tych czasów?

Dwa dni później w obskurnym mieszkaniu rozległ się przeciągły gwizd z głośnika. „Masz wiadomość”, informował go domowy system informacji i rozrywki. Każdy go miał. Nie był może zbyt rewelacyjny, jeden dotykowy panel i dwa głośniczki, ale to w zupełności wystarczyło. Podszedł do panelu, otworzył pocztę. W załączniku znajdował się najnowszy numer CityVois. Otworzył załącznik, i przeszedł do swojego artykułu. Czytając go, miał wrażenie, jakby pisał to kto inny, wiedział jednak, że te peany na cześć NewKidsCompany są jego autorstwa. Gdy przewinął niżej, poczuł, że jest bliski zwymiotowania.

Autor: Kirk Darren
Artykuł sponsorowany

Po chwili doszedł do siebie. Nie wiedział, że to, co pisał, to artykuł sponsorowany. Gdyby wiedział, nigdy by się tego nie podjął. A może wiedział, tylko jakimś dziwnym trafem zagubił to we własnej świadomości? Chwilę później topił już wszelkie wątpliwości w butelce wódki. Chociaż to pozostało takie samo…