Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Monthly Archives: Wrzesień 2011

Czemu tak szybko zapominam? (Augustów cz. 2, Kowno, Troki)

Gdybym usiadł do tego posta od razu po powrocie z Litwy, byłby dużo pojemniejszy, być może lepiej sformułowany, wszystko układałoby się ładnie w całość. Oczywiście, nie mogłem tak zrobić – to byłoby za proste. Prokrastynacja – to moje ulubione słowo, zwłaszcza w okresie wakacyjnym, ale i przez cały rok. Tym razem przynajmniej nie oszukiwałem się – moim planem było jak najwięcej odpoczywać przez całe wakacje, a przy okazji odbyć kilka podróży. Niemal wszystkie się udały, to już duży sukces. Czytający mojego blipa doskonale wiedzą już, gdzie byłem, jeżeli uda mi się przekonać mój leniwy umysł do opisania tych wyjazdów, to może i opisy tu się pojawią.

Tymczasem jednak parę przemyśleń z Litwy – tych, którym nie udało się jeszcze umknąć z mojej pamięci.

Jedną z bardziej znanych atrakcji Augustowa jest „biała flota”. Wyprawa ich statkiem po augustowskich jeziorach to słuchanie kilkudziesięcioletnich hitów muzyki popularnej sławiących miasto i okolice, a także czołowych polskich pieśni biesiadnych. Do tego trochę bajek, legend i oglądanie miejsca, w którym zaczyna się rzeka Rospuda. Dalej niczym większym niż kajak/bardzo mała łódka wpłynąć się nie da.

Rospuda

W Płocicznie działa Wigierska Kolej Wąskotorowa. Tutaj wynajęto nam dwa wagony i podano obiad bezpośrednio na pokładzie kolejki. Minus rozwiązania – podłączono nas do całego regularnego składu, przy okazji nieco kombinując z manewrami, czego efektem było kilka par oblanych spodni. Zaserwowane kartacze, co dość dziwne jak na mnie, bardzo mi smakowały. Sam przejazd, głównie przez tereny leśne, był całkiem przyjemny. Jedynym elementem, który nieco zakłócał sielski obrazek kolejki sunącej przez praktycznie niezamieszkane tereny była grupka nadmiernie radosnej młodzieży z różnymi ciekawymi pomysłami. Takimi jak ten.

Razem z kolejką zorganizowano nam też ognisko i człowieka z akordeonem. Efekt – śpiewanie Katiuszy i rozmowy przy ognisku o tym, co czeka nas na drugi dzień, już za granicą. Byłem dość zainteresowany – na Litwie jeszcze nie byłem, język też stanowił dla mnie sporą zagadkę, a miałem do wysłania chyba z 8 pocztówek (pierwszy raz zapytałem publicznie, kto ma ochotę na pocztówkę, w wyniku czego było później przez chwilę nieco stresu, ale udało się w końcu znaleźć skrzynkę).

Poranek dnia następnego – wjazd na Litwę. Rozpoczęło się oczywiście od poszukiwania otwartej toalety, co okazało się dużym problemem, zarówno po polskiej, jak i po litewskiej stronie granicy. Ostatecznie nie znalazła się żadna, a ja poznałem pierwsze wyrażenie po litewsku – „sanitarine valanda” – godzina sanitarna, czyli czas na posprzątanie toalety. Spore prawdopodobieństwo, że ta godzina trwa cały czas.

Parę drobiazgów sprawiało, że od samego początku miałem skojarzenia z Niemcami. Proste, równe drogi (co prawda zazwyczaj jednopasmowe), przyjemne brzmienie stacji radiowych, nic nie bombardowało moich uszu. Do tego bloki, które zupełnie nie wyglądały jak to, co widać na zdjęciach z większości bloku wschodniego (były jednak nimi, efekt robił brązowo-bordowy kolor). Dość widoczna była jednak mała gęstość zaludnienia.

Typowa litewska główna droga

Dojechaliśmy do Kowna, tam przyjazna toaleta typu „dziura w ziemi”, trochę marszrutek wymieszanych z normalną komunikacją miejską. Pierwsze porządniejsze zetknięcie z językiem, w którym miałem wrażenie, że większość zapożyczeń powstawała przez dodanie „as” na końcu słowa. Kościół w naprawdę złym stanie.

Wszystko to oglądaliśmy z przewodniczką, która mówiła do nas w języku rosyjskim z użyciem polskich słów, efekt dość ciekawy. Znalazł się też nowy samochód Kaczora Donalda, który mieszka obecnie na Litwie.

Często spotykało się też ślady po Adamie Mickiewiczu. Tu mieszkał, tam uczył, gdzie indziej się bawił… A niemal wszystko to musiało zostać upamiętnione tablicą. Trzeba jednak przyznać, że starówkę w Kownie mają ładną. Nie jest jednak chyba obecnie centrum miasta, sądząc po znikomym ruchu w jej okolicy. Czasami nawet znajdują się rzeczy, których zupełnie bym się tam nie spodziewał.


tu skrzynka się znalazła, ale jeszcze nie miałem pocztówek

Po Kownie przyszedł czas na Troki, gdzie spotkaliśmy naszego trzeciego już przewodnika (tym razem Polaka z Wilna – ultrapatriotyzm to mało powiedziane). Troki to ośrodek Karaimów, gdzie kultura (i kuchnia) lokalna stara się być konkurencyjna dla zewnętrznych wpływów, czego efektem może być choćby ta budka.

kibiny i kebab

W Trokach jest też jedna z kilku pozostałych funkcjonujących świątyń karaimskich.

Tradycyjne domy karaimskie mozna rozpoznac po trzech oknach na szczytowej scianie parteru i ustawieniu szczytem do ulicy.

Troki znane są głównie z zamku, który jednak mnie osobiście niczym specjalnym nie zachwycił. Były to ruiny, które nagle za czasów Związku Radzieckiego zostały odbudowane. Stworzono atrakcję turystyczną, która robi za muzeum dla okolicy, ale nijak nie budzi klimatu czasów, w których pierwotnie powstała, poza może chwilowymi przebłyskami.

Wilno i podsumowanie paru innych przemyśleń za chwilę za kilka dni w osobnym poście. (lenistwo tym razem zwyciężyło)

Zmiana motywu

Zmieniłem właśnie motyw na blogu na taki, w którym jest nieco więcej miejsca na zdjęcia. Więcej w przyszłości.