Tuluttut – blog o niczym

Tuluttut – blog about nothing, mostly in Polish.

Category Archives: Niemcy

Niedziela w Dortmundzie

19.09.2010 r., Dortmund, Niemcy

Niedziela jest w Niemczech dniem zwolnionego tempa. Zdecydowana większość sklepów, w tym supermarkety, są dziś zamknięte. Ciężko też, przynajmniej rankiem, znaleźć cokolwiek ciekawego w telewizji (gdy przeglądałem, wszystkie kanały zdawały się własnie puszczać blok programów dla dzieci lub dokumentalne o Jezusie / Ziemii Św.). Wbrew pozorom, wydaje się też, że religijność w okolicy – choć rozbita na różne wyznania – jest całkiem spora. Taką przynajmniej iluzję tworzy duża ilość programów religijnych w telewizji w niedzielę i lokalny Turek, jeżdżący z Koranem włożonym za deskę rozdzielczą swojego VW Transportera.

Niewiele zajęć pozostaje w takim razie na niedzielne popołudnie, dlatego wielu ludzi wybiera spacer, jogging lub przejażdżkę rowerem. Ścieżki dla rowerzystów są wszechobecne, dobrze oznakowane i prowadzą do bardzo konkretnych miejsc, jak na przykład oddalone o 25 km Hagen. Ta akurat została stworzona wzdłuż autostrady. Dziwiło mnie, że przecinała zjazdy z niej jak na normalnym skrzyżowaniu.

My również wybralismy przechadzkę, odwiedzając położone niedaleko stąd parki Rombergpark i Westfalenpark. Pierwszy z nich był naszym celem przez parę ostatnich wyjazdów, lecz za każdym razem coś uniemożliwiało dotarcie tam. Tym razem się udało i muszę przyznać, że było warto. Idealne miejsce do spokojnego wypoczynku pomiędzy różnymi gatunkami roślin.

Westfalenpark odwiedzam z kolei niemal za każdym razem. Oswojone ptactwo, dużo dzikich wiewiórek czy myszy, różne jeszcze niezidentyfikowane alejki, każda inna od pozostałych. Tym razem na przykład przeszedłem się ogrodem urządzonym w stylu azjatyckim, wywarł na mnie duże wrażenie.

Przypadkiem też trafiliśmy pod sam Westfalenstadion – gdzie swoje mecze gra Borussia Dortmund, której kibicuje tu całe miasto – i to akurat w trakcie derbowego meczu z Schalke. Co prawda na wyjeździe, ale kibice zdecydowali tym razem, że nie wybierają się do Gelsenkirchen ze względu na podwyższone ceny biletów (50 euro). Zamiast tego zebrali się na własnym stadionie i oglądali mecz na telebimach – doping słychać było z odległości kilkuset metrów. Borussia wygrała 3:1.

Jeśli chodzi o kanały telewizyjne, mam tu dostęp do naziemnej telewizji cyfrowej – aż 25 kanałów niekodowanych, w tym anglojęzyczne CNN! To i tak mniej, niż w Wielkiej Brytanii, ale więcej, niż w Tczewie (0, z perspektywą ok. 16 w ciągu najbliższego roku). Brak jednak kanału, który zajmowałby się wyłącznie dostarczaniem informacji (dwa „informacyjne” – ZDFinfokanal i N24 – prezentują głównie filmy dokumentalne).

Było to zwłaszcza widoczne w ostatnich godzinach, gdy o strzelaninie w szpitalu w Badenii-Wirtembergii (w chwili, gdy to piszę, mam informacje, że zginęła napastniczka i 3 inne osoby) dowiedziałem się z CNN. Żaden kanał nie przerwał z tej okazji swojego programu, jedynie na N24 widoczny był pasek informacyjny na dole. Życie toczy się dalej.

kto mówił, że wszyscy Niemcy żyją w świetnych warunkach? ;>

A właśnie! Mówiłem, że poszukiwałem w Polsce tych paluszków, maczanych w czekoladzie, będących przysmakiem Japończyków – Pocky Sticks. W Niemczech znalazłem ich licencjonowaną europejską wersję pod nazwą Mikado. Jedna paczka za 1,19 euro. Są dobre, ale mało ich…

[UPDATE 26.05.2012 r.] Paluszki Mikado pojawiły się oficjalnie w Polsce. Więcej o nich w tym poście.

+49

18.09.2010 r., Dortmund, Niemcy

Gdy poznaje się jakieś miejsce wystarczająco długo, przychodzi w końcu moment, w którym przestaje ono być obce. W tej chwili podobne odczucie towarzyszy mojemu trzeciemu już w tym roku pobytowi w Dortmundzie.

Co składa się na obcość danego miejsca? Z pewnością geograficzna jego nieznajomość. Gdy nie wiemy, dokąd pójść, każda kolejna wyprawa odkrywa nowe, nieznane nam dotąd obszary. Jest to dość ekscytujące, ale zarazem niekomfortowe psychicznie dla większości ludzi, którzy nie są przyzwyczajeni do radzenia sobie samemu.

Żeby jednak sobie poradzić, przydatna jest znajomość języka. Bez niej dużo trudniej odnaleźć się w gąszczu znaków, ogłoszeń, niezrozumiałych rozmów, programów telewizyjnych, gazet.

Kolejnym czynnikiem jest „odczucie bycia w domu”. To najtrudniej zdefiniować. Są ludzie, dla których domem jest cały świat, a są też tacy, kŧórzy mają problemy z przyzwyczajeniem się do mieszkania, do którego przeprowadzili się z innego w obrębie tej samej klatki schodowej.

Mi do odczucia bycia we własnym domu niewiele najwyraźniej potrzeba. W tej chwili siedzę sobie w kuchni cudzego mieszkania, pisząc dla odmiany całkowicie analogowym długopisem (którym zresztą pisałem też na maturze) na zwyczajnej kartce papieru. Tym razem odpoczytam od internetu, komputerów (nie licząc smartfona i ebooków w nim [zdążyłem przeczytać A Year in Pyongyang Andrewa Hollowaya i rozpocząć Nothing To Envy Barbary Demick]), informacji. [taa, odreagowywałem, pisząc bezsensowne posty na bloga do przepisania i opublikowania po powrocie…] Staram się otworzyć na to, co dzieje się wokół mnie. Małe obrazy, których część zapadnie mi w pamięć. SKM-ką do Wrzeszcza. W Cieplewie albo Różynach pociąg zatrzymuje się, do środka wchodzi jeden z robotników pracujących przy remoncie linii kolejowej Gdańsk – Warszawa, krzyczy „W dupę lotem!” i wychodzi. W autobusie na lotnisko nagle słychać krzyki jakiegoś dziecka. Brzmi to, jakby zostało potrącone. Okazuje się, że to dzwonek w czyimś telefonie. Wyjątkowo nudny lot samolotem, z którego zapamiętam jedynie to, że był moim dziewiątym. Ebooki w telefonie. Wszystkie problemy, śmieszne sytuacje i nieporozumienia, wynikające z mojego niezadowalającego mnie poziomu znajomości niemieckiego. Przykładowo, w lipcu w McDonald’s pytałem o lody, a sprzedawczyni zrozumiała, że chodzi mi o ryż z mlekiem. Coraz więcej małych aut – nic dziwnego w społeczeństwie, w którym oszczędzanie jest cnotą. Dwaj nastolatkowie płci męskiej, trzymający się za rękę. Przenośny artysta, grający na fortepianie na kółkach na głównej ulicy. Soki Tymbark w sklepie „Wszystko za 1 euro”. Dzieci, bawiące się iPadem w Saturnie.

Obserwuję, ale też jestem obserwowany. Nie wiem, czy to przez moje wyjątkowo jak na mnie długie włosy, czy też może wyjątkowo kiepski stan tutejszych młodych samców (nie wiem, co się stało, parę lat temu było znacznie lepiej), ale kilka razy napotkałem spojrzenia przechodzących nastolatek. Rzadko mi się to zdarza.

Wracając jednak do oswojenia z otoczeniem, mam tu już swoje ścieżki, miejsca, sklepy. Co prawda tylko w obrębie „mojej” dzielnicy i ścisłego centrum miasta, dużo gorzej byłoby z tym poza nimi, ale to jakby zaczątek zagnieżdżania się w danym miejscu. Jestem już na tyle przyzwyczajony, że nie zwracam specjalnie uwagi na to, że gazetki reklamowe są po niemiecku, a ceny podane w euro. Normalnym jest też dla mnie to, że prezenter lokalnego Radia 91.2 odzywa się w swoim ojczystym narzeczu. Jest to o tyle dziwne, że dopiero dzisiaj przyjechałem.

Jedno za to mnie drażni. Brak zasłon w oknach! Jest to dla mnie niewygodne, zwłaszcza w godzinach wieczorno-nocnych. Jestem zbyt przyzwyczajony do długiego celebrowania procesu przebierania się w pidżamę. Niekomfortowo w takich warunkach tańczy się też „Jezioro łabędzie”.

Aha, przez te 4 dni tutaj robię sobie odwyk od internetu. Stąd tak długie, papierowe posty na blogu po powrocie.